2 paź 2013

Dyszka Przemyska

Cieszy fakt że w regionie coraz więcej biegów. Kiedy pojawiła się informacja o biegu w Przemyślu i jego pierwszej edycji, bardzo chciałem tam być. Sprawy dobrze się ułożyły, zdrowie dopisało wiec pobiegłem.
Nie chciałem jednak biegu tylko odbębnić, na pierwszą edycję chciałem zrobić dobry wynik. Dlatego postanowiłem popełnić życiówkę na dystansie 10 km. Chociażby dlatego że dotychczasowa, wołała o pomstę do nieba, tak była słaba jeszcze z przed półtora roku w Sokołowie.
Tak więc przyjechałem pozytywnie nastawiony że dam radę magiczne 40 minut złamać, treningi na to wskazywały. Tylko nie wiem dlaczego tyle niepokoju przed biegiem? Ostatni posiłek przed 12 i wyruszyłem w drogę, po trasie zabierając przyjaciół.
W samym mieście szybko znaleziony parking, odebrany pakiet i czekamy spacerując po rynku na start. Zmienił się ten Przemyśl niesamowicie, dawno tam byłem chyba jeszcze w podstawówce, a teraz prezentuje się okazale.
Dobiła godzina 14 wiec czas się przebierać, łyknąć żel, i rozgrzewka. I tu zauważam ze mój żołądek dopiero zaczyna trawić obiad. Oj niedobrze. Na rozgrzewce, czułem pełny brzuch i początki kolki. Nie dość tego przy kroku dostawnym poleciałem jak długi na chodnik, na szczęście łokieć wytrzymał, i tylko zdarłem, naskórek, lekko go obijając ehh. Ostatnie pięć minut dobiegam na start, a tam same znajome twarze, ustawiłem siew miarę z przodu, bo na rynku wąsko, kostka i stragany. Po chwili przemówień start! Na początku z górki, dobre samopoczucie, spokojny bieg i na pierwszym punkcie czas niesamowity 3:35. Trochę zdziwiony zwolniłem, aż tak dobrze to nie chcę pobiec. Kolejne już lepiej, lekko poniżej 4 minut. Żeby tak dobrze nie było na trzecim zaczyna się kolka, i to w dziwnym miejscu pod żebrami. Problem z uciskaniem, wątroba boli, przy wbijaniu palców. Trudno trzeba zwolnic. Trochę odpuszcza na 4 km ale piąty znów to samo. Zacząłem mieć obawy czy dam radę. Kolejne 3 km z silnym bólem i w okolicach 4 minut a nawet lekko ponad. Co kilometr przesuwam, przyspieszenie. Najpierw od siódmego, potem od ósmego i dziewiątego. Wszystko na nic bo ledwie mogę oddychać. Na zbiegu po 9 km przyspieszam dochodzę biegacza przede mną który mnie dopinguje, a ja ledwo dycham. Lekki podbieg na końcu wykończył mnie całkowicie, na ostatnich 500 metrach, biegłem na połowie oddechu, nie mogąc zaczerpnąć pełnego z powodu okropnego bólu kolki. W pewnym momencie przychodzi mi do głowy myśl że chyba stanę i dojdę do tej mety. Ostatnie sto metrów i z językiem na brodzie, grymasem na twarzy wbiegam na metę. Patrzę na czas, jest poniżej wiec jest dobrze ale o radości nie ma mowy bo ja ledwo oddycham, na pół gwizdka, ciągle w pochyleniu, tak mnie złapało!
Dochodziłem do siebie chyba z 10 minut. Coś niesamowitego taki ból. Mam teraz nauczkę. Lepiej chyba na głodnego wystartować.  Z głodu tak brzuch nie boli :P Czas netto 39:27 w zupełności mnie satysfakcjonuje, bo wiem że mogłem jeszcze lepiej. A okazja będzie bo w Rzeszowie też pierwsza dycha się szykuje w listopadzie, przygotowania zacznę gdy pozbędę się kolejnej kontuzji. Mam nieczynny nos :(