31 gru 2013
2013/2014
Wspaniały to był rok biegowy. Trochę z kontuzjami ale kilka wydarzeń przesłania te złe czasy. Na pewno jest nim przebiegnięty maraton przez Żonę z wygraniem przepięknej nagrody, na pewno przełamanie bariery 1,5 h w półmaratonie Chmielakowym, a już wspaniale było pobiec na atestowanej trasie w Przemyślu gdzie na Dychę osiągnąłem 39:30. Poprawiłem ten wynik choć nieoficjalnie na trasie bez atestu w biegu niepodległości w Rzeszowie 36:53. Koniec roku a ja sięgam marzeniami w 2014. Biec jeszcze szybciej jeszcze częściej i przede wszystkim zdrowiem bez kontuzji i chorób. A morze by tak UP na 70 km hmmm....:)
3 gru 2013
WOW! I Bieg Niepodległości Rzeszowska Dycha
Pierwsze WOW!! za organizację. wydawało mi się że pierwszy raz organizowany bieg trzeba będzie się liczyć z małymi wpadkami Organizatorów, a tu miłe zaskoczenie, sprawne zapisy internetowe, niska opłata, szybki i bezproblemowy odbiór pakietu z fajną koszulką funkcyjną i start dnia następnego. Już sama frekwencja mówi sama za siebie prawie 700 osób na mecie biegu jak na pierwszą edycję do super wynik. Ale mało tego - do Rzeszowa nie przyjechał byle kto, sama czołówka biegowa w Polsce, z Kenijczykami włącznie. Po biegu szybko przeprowadzono wręczenie nagród w raz z losowaniem ponad 100 szczęściarzy którym się coś dostało.Gdyby jeszcze trasa miała atest to nic więcej do szczęścia nie potrzeba, ale to podobno za rok będzie :)
Drugie WOW!!! ja nie wiedziałem że tak szybko pobiegnę :) Założenie 3:50 min/km mnie zadowalało w stu procentach. A tu taka niespodzianka. Raz że bez kolki, bez kryzysu i jeszcze na rezerwach udało się w tym biegu osiągnąć wynik 10 sekund poniżej 37 min. Miejsce w pierwszej 50-tce jeszcze bardziej cieszy. Gdyby był atest można by się tym wynikiem chwalić, a tak pozostaje satysfakcja że mogę jeszcze szybciej i radość że to był mój rekordowo szybki bieg ze wszystkich do tej pory :)
2 paź 2013
Dyszka Przemyska
Cieszy fakt że w regionie coraz więcej biegów. Kiedy pojawiła się informacja o biegu w Przemyślu i jego pierwszej edycji, bardzo chciałem tam być. Sprawy dobrze się ułożyły, zdrowie dopisało wiec pobiegłem.
Nie chciałem jednak biegu tylko odbębnić, na pierwszą edycję chciałem zrobić dobry wynik. Dlatego postanowiłem popełnić życiówkę na dystansie 10 km. Chociażby dlatego że dotychczasowa, wołała o pomstę do nieba, tak była słaba jeszcze z przed półtora roku w Sokołowie.
Tak więc przyjechałem pozytywnie nastawiony że dam radę magiczne 40 minut złamać, treningi na to wskazywały. Tylko nie wiem dlaczego tyle niepokoju przed biegiem? Ostatni posiłek przed 12 i wyruszyłem w drogę, po trasie zabierając przyjaciół.
W samym mieście szybko znaleziony parking, odebrany pakiet i czekamy spacerując po rynku na start. Zmienił się ten Przemyśl niesamowicie, dawno tam byłem chyba jeszcze w podstawówce, a teraz prezentuje się okazale.
Dobiła godzina 14 wiec czas się przebierać, łyknąć żel, i rozgrzewka. I tu zauważam ze mój żołądek dopiero zaczyna trawić obiad. Oj niedobrze. Na rozgrzewce, czułem pełny brzuch i początki kolki. Nie dość tego przy kroku dostawnym poleciałem jak długi na chodnik, na szczęście łokieć wytrzymał, i tylko zdarłem, naskórek, lekko go obijając ehh. Ostatnie pięć minut dobiegam na start, a tam same znajome twarze, ustawiłem siew miarę z przodu, bo na rynku wąsko, kostka i stragany. Po chwili przemówień start! Na początku z górki, dobre samopoczucie, spokojny bieg i na pierwszym punkcie czas niesamowity 3:35. Trochę zdziwiony zwolniłem, aż tak dobrze to nie chcę pobiec. Kolejne już lepiej, lekko poniżej 4 minut. Żeby tak dobrze nie było na trzecim zaczyna się kolka, i to w dziwnym miejscu pod żebrami. Problem z uciskaniem, wątroba boli, przy wbijaniu palców. Trudno trzeba zwolnic. Trochę odpuszcza na 4 km ale piąty znów to samo. Zacząłem mieć obawy czy dam radę. Kolejne 3 km z silnym bólem i w okolicach 4 minut a nawet lekko ponad. Co kilometr przesuwam, przyspieszenie. Najpierw od siódmego, potem od ósmego i dziewiątego. Wszystko na nic bo ledwie mogę oddychać. Na zbiegu po 9 km przyspieszam dochodzę biegacza przede mną który mnie dopinguje, a ja ledwo dycham. Lekki podbieg na końcu wykończył mnie całkowicie, na ostatnich 500 metrach, biegłem na połowie oddechu, nie mogąc zaczerpnąć pełnego z powodu okropnego bólu kolki. W pewnym momencie przychodzi mi do głowy myśl że chyba stanę i dojdę do tej mety. Ostatnie sto metrów i z językiem na brodzie, grymasem na twarzy wbiegam na metę. Patrzę na czas, jest poniżej wiec jest dobrze ale o radości nie ma mowy bo ja ledwo oddycham, na pół gwizdka, ciągle w pochyleniu, tak mnie złapało!
Dochodziłem do siebie chyba z 10 minut. Coś niesamowitego taki ból. Mam teraz nauczkę. Lepiej chyba na głodnego wystartować. Z głodu tak brzuch nie boli :P Czas netto 39:27 w zupełności mnie satysfakcjonuje, bo wiem że mogłem jeszcze lepiej. A okazja będzie bo w Rzeszowie też pierwsza dycha się szykuje w listopadzie, przygotowania zacznę gdy pozbędę się kolejnej kontuzji. Mam nieczynny nos :(
Nie chciałem jednak biegu tylko odbębnić, na pierwszą edycję chciałem zrobić dobry wynik. Dlatego postanowiłem popełnić życiówkę na dystansie 10 km. Chociażby dlatego że dotychczasowa, wołała o pomstę do nieba, tak była słaba jeszcze z przed półtora roku w Sokołowie.
Tak więc przyjechałem pozytywnie nastawiony że dam radę magiczne 40 minut złamać, treningi na to wskazywały. Tylko nie wiem dlaczego tyle niepokoju przed biegiem? Ostatni posiłek przed 12 i wyruszyłem w drogę, po trasie zabierając przyjaciół.
W samym mieście szybko znaleziony parking, odebrany pakiet i czekamy spacerując po rynku na start. Zmienił się ten Przemyśl niesamowicie, dawno tam byłem chyba jeszcze w podstawówce, a teraz prezentuje się okazale.
Dobiła godzina 14 wiec czas się przebierać, łyknąć żel, i rozgrzewka. I tu zauważam ze mój żołądek dopiero zaczyna trawić obiad. Oj niedobrze. Na rozgrzewce, czułem pełny brzuch i początki kolki. Nie dość tego przy kroku dostawnym poleciałem jak długi na chodnik, na szczęście łokieć wytrzymał, i tylko zdarłem, naskórek, lekko go obijając ehh. Ostatnie pięć minut dobiegam na start, a tam same znajome twarze, ustawiłem siew miarę z przodu, bo na rynku wąsko, kostka i stragany. Po chwili przemówień start! Na początku z górki, dobre samopoczucie, spokojny bieg i na pierwszym punkcie czas niesamowity 3:35. Trochę zdziwiony zwolniłem, aż tak dobrze to nie chcę pobiec. Kolejne już lepiej, lekko poniżej 4 minut. Żeby tak dobrze nie było na trzecim zaczyna się kolka, i to w dziwnym miejscu pod żebrami. Problem z uciskaniem, wątroba boli, przy wbijaniu palców. Trudno trzeba zwolnic. Trochę odpuszcza na 4 km ale piąty znów to samo. Zacząłem mieć obawy czy dam radę. Kolejne 3 km z silnym bólem i w okolicach 4 minut a nawet lekko ponad. Co kilometr przesuwam, przyspieszenie. Najpierw od siódmego, potem od ósmego i dziewiątego. Wszystko na nic bo ledwie mogę oddychać. Na zbiegu po 9 km przyspieszam dochodzę biegacza przede mną który mnie dopinguje, a ja ledwo dycham. Lekki podbieg na końcu wykończył mnie całkowicie, na ostatnich 500 metrach, biegłem na połowie oddechu, nie mogąc zaczerpnąć pełnego z powodu okropnego bólu kolki. W pewnym momencie przychodzi mi do głowy myśl że chyba stanę i dojdę do tej mety. Ostatnie sto metrów i z językiem na brodzie, grymasem na twarzy wbiegam na metę. Patrzę na czas, jest poniżej wiec jest dobrze ale o radości nie ma mowy bo ja ledwo oddycham, na pół gwizdka, ciągle w pochyleniu, tak mnie złapało!
Dochodziłem do siebie chyba z 10 minut. Coś niesamowitego taki ból. Mam teraz nauczkę. Lepiej chyba na głodnego wystartować. Z głodu tak brzuch nie boli :P Czas netto 39:27 w zupełności mnie satysfakcjonuje, bo wiem że mogłem jeszcze lepiej. A okazja będzie bo w Rzeszowie też pierwsza dycha się szykuje w listopadzie, przygotowania zacznę gdy pozbędę się kolejnej kontuzji. Mam nieczynny nos :(
24 wrz 2013
Zaległy wpis
Czas leci nieubłaganie to już prawie miesiąc od Nocnego Biegu Solidarności. Przygotowań wielkich nie było bo start był tydzień po PM Chmielakowym na którym zrobiłem życiówkę :). Liczyłem więc na super kompensację. W tygodniu poprzedzającym start zrobiłem we wtorek tylko kilka mocnych przebieżek i rozruch w czwartek.
Przystępując do biegu miałem nadzieje pobiec lepiej niż przed rokiem marzeniem było zrobić to o 2 minuty szybciej. Pogoda idealna, samopoczucie również, na starcie spotykam kolegów którzy dodają otuchy i mobilizują. Każdy chce pobić życiówkę :) Ja też. Na starcie jak zwykle w tym biegu trochę zamieszania i tłoczno. Na zbiegu już więcej miejsca. Z racji tego że nie ma oznaczenia na trasie co kilometr na google zmierzyłem sobie gdzie mniej więcej wypada pierwszy aby skontrolować tempo. Na dobiegu wyszło 3:35 wiec dosyć szybko. Drugi już wolniej 3:45 kolejne podobnie choć na 3 okrążeniu coś mi nie pasowało okrążenie wyszło 5:40 a miało być 5:30. Na czwarte okrążenie wybiegłem już mocniej aby to nadrobić poza tym w planie miałem przyspieszyć na końcówce. Na końcówce czułem już brak możliwości wciągnięcia większej ilości powietrza w płuca. Wydawało mi się wiec że biegnę naprawdę szybko. Jednak na mecie okazało się że brakło 13 sekund do złamania 22 minut, i trochę rozczarowany jestem bo można to było zniwelować na 3 okrążeniu gdybym miał na bieżąco podawaną prędkość lub tempo biegu.
Myślę wiec coraz poważniej o wynalazku z GPS. Może mikołaj będzie łaskawy w tym roku :)
Przystępując do biegu miałem nadzieje pobiec lepiej niż przed rokiem marzeniem było zrobić to o 2 minuty szybciej. Pogoda idealna, samopoczucie również, na starcie spotykam kolegów którzy dodają otuchy i mobilizują. Każdy chce pobić życiówkę :) Ja też. Na starcie jak zwykle w tym biegu trochę zamieszania i tłoczno. Na zbiegu już więcej miejsca. Z racji tego że nie ma oznaczenia na trasie co kilometr na google zmierzyłem sobie gdzie mniej więcej wypada pierwszy aby skontrolować tempo. Na dobiegu wyszło 3:35 wiec dosyć szybko. Drugi już wolniej 3:45 kolejne podobnie choć na 3 okrążeniu coś mi nie pasowało okrążenie wyszło 5:40 a miało być 5:30. Na czwarte okrążenie wybiegłem już mocniej aby to nadrobić poza tym w planie miałem przyspieszyć na końcówce. Na końcówce czułem już brak możliwości wciągnięcia większej ilości powietrza w płuca. Wydawało mi się wiec że biegnę naprawdę szybko. Jednak na mecie okazało się że brakło 13 sekund do złamania 22 minut, i trochę rozczarowany jestem bo można to było zniwelować na 3 okrążeniu gdybym miał na bieżąco podawaną prędkość lub tempo biegu.
Myślę wiec coraz poważniej o wynalazku z GPS. Może mikołaj będzie łaskawy w tym roku :)
12 wrz 2013
Widać postępy
Ni jak nie jestem sobie w stanie wytłumaczyć i przypomnieć, co spowodowało że I Półmaraton Chmielakowy ukończony rok temu zapamiętałem jako ciężki. Może ówczesna pogoda, było koło 25 stopni, może dlatego ze to był dopiero drugi półmaraton w życiu, a może słabe przygotowanie. Tak czy siak pamiętam że się męczyłem, chcąc pokonać granicę 1,5 godziny i nie udało mi się to. Pamiętam kolkę na 7 km, ciężkie podbiegi na 11 i 12 km i kryzys na 17.
W tegorocznym biegu wszystko to wyglądało jakby inaczej, jak bym biegł na zupełnie innej trasie, jakby zniwelowano górki i skrócono dystans. Dziwne to. A jeszcze naopowiadałem znajomym żeby się spodziewali długiego i ciężkiego podbiegu i że wcale tak płasko nie jest, skończyło się w ich przypadku nowymi życiówkami:).
A mi jak się biegło? myślę że super. Plany był utrzymać tempo około 4:20/km i może zbliżyć się do zeszłorocznego wyniku 1:31:47.A już na pewno nie zamierzałem do 12 km biec na maksa.
Start! Zacząłem trochę za mocno na pierwszym km koło 3:45 na następnych podobnie koło 4:10/km i bez większego zmęczenia. A sama przyjemność biegania w tym dniu wyszła po wbiegnięciu do lasu. Przyjemny chłód, zapach lasu i te górki jakby mniejsze. Gdy na 9 km nie czułem zmęczenia postanowiłem deczko przyspieszyć, zgubiłem kolegę za którym biegłem jak cień, i ruszyłem na te podbiegi. Biegnę biegnę a tu nie ma górek, wszystko jakby inaczej co sprawiło mi z jednej strony przyjemność a z drugiej pomyślałem co powiedzą znajomi, naopowiadał o górkach, ciężkich podbiegach a tu nic z tych rzeczy.
Na połówce dystansu spoglądam na czas i jest radość, sporo poniżej 45minut. Dodało mi to skrzydeł i po wbiegnięciu na górkę na 12 km ruszyłem jeszcze mocniej widząc szansę na zrobienie życiówki dużo poniżej 1,5 godziny. i tak do 16 km gdzie postanowiłem nie szarżować pamiętając kryzys z przed roku. Spokojnie mijają kolejne kilometry, 17, 18 i na 20 postanawiam dać z siebie wszystko. Szybko jednak organizm buntuje się, włączając mocną kolkę w płucach. Zwalniam do granicy bólu, na ostatnich 100m znów przyspieszenie i wbiegnięcie na metę z gestem radości. Jest nowa życiówka poprawiona o 4 minuty 1:27:47 :). W przeliczeniu wyszło 4:10 min/km szok! Tak szybko jeszcze na tak długim dystansie nie biegłem.
Teraz jest chrapka na połamanie kolejnej bariery. Ale to trzeba więcej krosów i po większych górkach, bo nie ulega mojej wątpliwości że to bieganie krosów znacznie poprawia wydolność organizmu. A PM Chmielakowy polecam każdemu, ze względu na dobrą organizację, piękną trasę i oczywiście Nektar Bogów, o który zadbałem w nagrodę :)
W tegorocznym biegu wszystko to wyglądało jakby inaczej, jak bym biegł na zupełnie innej trasie, jakby zniwelowano górki i skrócono dystans. Dziwne to. A jeszcze naopowiadałem znajomym żeby się spodziewali długiego i ciężkiego podbiegu i że wcale tak płasko nie jest, skończyło się w ich przypadku nowymi życiówkami:).
A mi jak się biegło? myślę że super. Plany był utrzymać tempo około 4:20/km i może zbliżyć się do zeszłorocznego wyniku 1:31:47.A już na pewno nie zamierzałem do 12 km biec na maksa.
Start! Zacząłem trochę za mocno na pierwszym km koło 3:45 na następnych podobnie koło 4:10/km i bez większego zmęczenia. A sama przyjemność biegania w tym dniu wyszła po wbiegnięciu do lasu. Przyjemny chłód, zapach lasu i te górki jakby mniejsze. Gdy na 9 km nie czułem zmęczenia postanowiłem deczko przyspieszyć, zgubiłem kolegę za którym biegłem jak cień, i ruszyłem na te podbiegi. Biegnę biegnę a tu nie ma górek, wszystko jakby inaczej co sprawiło mi z jednej strony przyjemność a z drugiej pomyślałem co powiedzą znajomi, naopowiadał o górkach, ciężkich podbiegach a tu nic z tych rzeczy.
Na połówce dystansu spoglądam na czas i jest radość, sporo poniżej 45minut. Dodało mi to skrzydeł i po wbiegnięciu na górkę na 12 km ruszyłem jeszcze mocniej widząc szansę na zrobienie życiówki dużo poniżej 1,5 godziny. i tak do 16 km gdzie postanowiłem nie szarżować pamiętając kryzys z przed roku. Spokojnie mijają kolejne kilometry, 17, 18 i na 20 postanawiam dać z siebie wszystko. Szybko jednak organizm buntuje się, włączając mocną kolkę w płucach. Zwalniam do granicy bólu, na ostatnich 100m znów przyspieszenie i wbiegnięcie na metę z gestem radości. Jest nowa życiówka poprawiona o 4 minuty 1:27:47 :). W przeliczeniu wyszło 4:10 min/km szok! Tak szybko jeszcze na tak długim dystansie nie biegłem.
Teraz jest chrapka na połamanie kolejnej bariery. Ale to trzeba więcej krosów i po większych górkach, bo nie ulega mojej wątpliwości że to bieganie krosów znacznie poprawia wydolność organizmu. A PM Chmielakowy polecam każdemu, ze względu na dobrą organizację, piękną trasę i oczywiście Nektar Bogów, o który zadbałem w nagrodę :)
23 lip 2013
Kros
Dłuuuuugo się do tego przymierzałem. Najpierw planowałem ustabilizować formę, w miarę regularnie biegać, i wyleczyć bolące miejsca, następnie było szukanie w możliwie prostej jak na kros trasy, żeby od razu nie porywać się z motyką na słońce, dalej postanowiłem dobrze obiec trasę w OWB1. Kiedy odczułem że to już nie problem i spokojnie robię 12 km bez podnoszenia tętna ponad pierwszy zakres, postanowiłem pobiec kros aktywny w drugim zakresie do 85% Tmax.
Ku mojemu zdziwieniu i moim obawom nie było tak źle, nie umierałem na trasie a i tętno też nie szalało. Pierwsze 4 kilometrowe kółko pokonane jeszcze zachowawczo choć już w WB2, a wyszło lepiej o 3 minuty niż spokojny bieg. Na drugim postanowiłem dotrzeć do końca zakresu tętna i znowu poprawa wyniku o kolejną minutę. Po biegu stwierdziłem że nie było tak ciężko i można by na jeszcze jedną pętlę pobiec. Była jeszcze siła i chęć :).
Tak wiec pokonane 16 km Krosa, pierwsze 8 km w OWB1 a drugie 8 km w WB2. Po dwóch dniach odczuwałem ból mięśni pośladkowych i pleców co pokazuje że są zaniedbane i trzeba je wzmocnić jeśli wyniki biegów mam nadal poprawiać. Zwłaszcza tych biegów gdzie będą górki :)
Ale najbardziej to zazdroszczę znajomym, jadą na kompromis małżeński :). Ona chciała morze, On góry (albo na odwrót). Więc gdzie pojechali...??? Na Chorwację gdzie góry są przy morzu:). oprócz pięknych widoków, mają piaszczyste plaże do biegania, a gdy znudzi im się piach, rzut beretem i już są na krosowej trasie w górach:) Miłego wypoczynku ech...:)
Ku mojemu zdziwieniu i moim obawom nie było tak źle, nie umierałem na trasie a i tętno też nie szalało. Pierwsze 4 kilometrowe kółko pokonane jeszcze zachowawczo choć już w WB2, a wyszło lepiej o 3 minuty niż spokojny bieg. Na drugim postanowiłem dotrzeć do końca zakresu tętna i znowu poprawa wyniku o kolejną minutę. Po biegu stwierdziłem że nie było tak ciężko i można by na jeszcze jedną pętlę pobiec. Była jeszcze siła i chęć :).
Tak wiec pokonane 16 km Krosa, pierwsze 8 km w OWB1 a drugie 8 km w WB2. Po dwóch dniach odczuwałem ból mięśni pośladkowych i pleców co pokazuje że są zaniedbane i trzeba je wzmocnić jeśli wyniki biegów mam nadal poprawiać. Zwłaszcza tych biegów gdzie będą górki :)
Ale najbardziej to zazdroszczę znajomym, jadą na kompromis małżeński :). Ona chciała morze, On góry (albo na odwrót). Więc gdzie pojechali...??? Na Chorwację gdzie góry są przy morzu:). oprócz pięknych widoków, mają piaszczyste plaże do biegania, a gdy znudzi im się piach, rzut beretem i już są na krosowej trasie w górach:) Miłego wypoczynku ech...:)
4 lip 2013
Pierwszy maraton
Tydzień temu miałem przyjemność uczestniczyć w jedynym i niepowtarzalnym maratonie który przebiegła Żona. Jej pierwszy maraton w życiu, a mój pierwszy w roli kibica na trasie. Ale po kolei.
Przygotowania do biegu zaczęły się dosyć dawno, prawie dziewięć miesięcy temu, wszak dystans nie jest taki sobie to przecież aż 42 km z kilkuset metrami, a Żona nigdy takiego dystansu jeszcze nie biegła. Jak sama mówiła "maraton życia trzeba się dobrze przygotować". I tak też zrobiła, przygotowania przebiegły zgodnie z planem, obyło się bez poważniejszych urazów i kontuzji. W pełni sił stanęła na starcie w dniu 26.06.2013 roku. Właściwie bieg dla niej zaczął się już poprzedniego dnia, bo przecież nie mogła nie myśleć o tym wydarzeniu. Była więc pasta party, rozważania nad taktyką biegu, ostatnie uwagi spostrzeżenia, szykowanie sprzętu, uzgodnienie gdzie będę stał na trasie, aby w razie słabości ją wesprzeć i sprawdzanie czy wszystko jest gotowe do biegu.
Na trasie nie zabrakło także trenerki, która jeszcze dzień wcześniej przekazywała ostatnie uwagi przedstartowe.
I nadszedł dzień startu. Żona w pełni zmobilizowana, ustawiła się na starcie, nie w czołówce bo przecież nie miała w zamiarze biec na życiówkę ale w środku stawki. Planowała zacząć spokojnie, zobaczymy jak pójdzie w trakcie biegu i ewentualnie przyspieszy na końcu jeśli sił wystarczy, wszak pierwszy maraton to raczej zbieranie doświadczeń, a nie szaleńcza pogoń za wynikiem. Dobrze sobie to zaplanowała. Jeszcze ostatnie spojrzenie na trenerkę, na mnie, stanęła na linii startu i zaczęła bieg.
Pierwsze kilometry spokojnie, wręcz spacerowo, pomyślałem że może trochę za wolno i spędzi na trasie parę ładnych godzin, co może przyczynić się do sporej utraty sił. Ale nie wiele mogłem zrobić to przecież Ona biegła i sama dyktowała sobie tempo takie jak jej odpowiadało.
Pierwszą ćwiartkę pokonała spokojnie bez szaleństwa, uzupełniła płyny na punkcie odświeżania i wymieniła uwagi z trenerką, która zaproponowała jej podniesienie tempa, pobiegła dalej.
Druga ćwiartka bardzo nieregularnie. Raz przyspieszała raz zwalniała, rwane tempo, które jak widziałem Jej samej przeszkadzało, bo co rusz spoglądała na mnie stojącego na trasie i wyrazem miny dawała mi znać że może być ciężko pod koniec dystansu.
Na półmetku było widać już spore zmęczenie na Jej twarzy, trenerka znowu krzyknęła jej z pobocza "pij izo i opłucz się gąbką z wodą to Cię orzeźwi" tak też zrobiła na kolejnym punkcie odświeżania i rzeczywiście przyniosło to efekty. Widać było z mojej perspektywy że zaczęła się uśmiechać i odzyskała wiarę że ukończy ten maraton.
Koleje 10 km na początku szły dobrze, ale końcówka tego dystansu, to był dla Niej straszy wysiłek. Na 30 km klasyczna ściana, prawie stanęła w biegu i chciała maszerować albo nawet zejść z trasy. Podbiegła do mnie na pobocze ze zrezygnowaną miną i przekonaniem, że nie ukończy, że zaraz zejdzie. Robiłem co mogłem aby przekonać Ją że da radę.To już ostatnie 12 km, tyle miesięcy przygotowań, wyrzeczeń wylanego potu na treningach. Przekonałem Ją że jest dobrze przygotowana i na pewno da radę tylko musi w siebie uwierzyć. Podbiegła jeszcze do punktu odświeżania wzięła łyk wody, obmyła twarz gąbka i ruszyła na swoje ostatnie 12 kilometrów krzycząc na koniec "to pierwszy i ostatni maraton". Okey okey, to ostatni ale musisz pokazać na co Cię stać w końcówce, wiec dawał do przodu! Ruszyła wyraźne pobudzona, przyspieszała z każdym kilometrem, minęła 35 km błyskawicznie, jeszcze wzięła żel energetyczny i znowu przyspieszyła. Kilometry mijały szybko jak sekundy, 36, 37, 38...40. Popatrzyłem na zegarek będzie świetny wynik zostało jeszcze ostatnie dwa finiszowe kilometry, a biegnie na czas poniżej 3 godzin.
Ostatnie 2 kilometry i 195 metrów to prawdziwy finisz w Jej wykonaniu, mknęła jak burza! Szybciej niż na treningach, tak jakby dopiero zaczęła bieg. Ostatnie 200 metrów na maksymalnym wysiłku, prawie na bezdechu, 100 metrów i wpada na metę z rękami podniesionymi w geście triumfu. Czekam na mecie i widzę radość na jej twarzy i wielką ulgę że to już koniec męczarni, że udało się, że te 42 km 195 metrów nie takie ciężkie jak się wydawało na początku. Podbiegam do Niej i cieszyliśmy się razem z jej wspaniałego sukcesu a właściwie Naszego przecież byłem cały czas na trasie, dopingowałem, podtrzymywałem na duchu, a z tych emocji sam się zmęczyłem mimo że tylko towarzyszyłem Jej na trasie.
A na mecie zawieszono Jej na szyi najwspanialszy medal jaki mogła sobie wymarzyć. Jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i piękny medal o imieniu Alicja.
I oby to nie był Jej ostatni tak wspaniale przebiegnięty maraton.
Przygotowania do biegu zaczęły się dosyć dawno, prawie dziewięć miesięcy temu, wszak dystans nie jest taki sobie to przecież aż 42 km z kilkuset metrami, a Żona nigdy takiego dystansu jeszcze nie biegła. Jak sama mówiła "maraton życia trzeba się dobrze przygotować". I tak też zrobiła, przygotowania przebiegły zgodnie z planem, obyło się bez poważniejszych urazów i kontuzji. W pełni sił stanęła na starcie w dniu 26.06.2013 roku. Właściwie bieg dla niej zaczął się już poprzedniego dnia, bo przecież nie mogła nie myśleć o tym wydarzeniu. Była więc pasta party, rozważania nad taktyką biegu, ostatnie uwagi spostrzeżenia, szykowanie sprzętu, uzgodnienie gdzie będę stał na trasie, aby w razie słabości ją wesprzeć i sprawdzanie czy wszystko jest gotowe do biegu.
Na trasie nie zabrakło także trenerki, która jeszcze dzień wcześniej przekazywała ostatnie uwagi przedstartowe.
I nadszedł dzień startu. Żona w pełni zmobilizowana, ustawiła się na starcie, nie w czołówce bo przecież nie miała w zamiarze biec na życiówkę ale w środku stawki. Planowała zacząć spokojnie, zobaczymy jak pójdzie w trakcie biegu i ewentualnie przyspieszy na końcu jeśli sił wystarczy, wszak pierwszy maraton to raczej zbieranie doświadczeń, a nie szaleńcza pogoń za wynikiem. Dobrze sobie to zaplanowała. Jeszcze ostatnie spojrzenie na trenerkę, na mnie, stanęła na linii startu i zaczęła bieg.
Pierwsze kilometry spokojnie, wręcz spacerowo, pomyślałem że może trochę za wolno i spędzi na trasie parę ładnych godzin, co może przyczynić się do sporej utraty sił. Ale nie wiele mogłem zrobić to przecież Ona biegła i sama dyktowała sobie tempo takie jak jej odpowiadało.
Pierwszą ćwiartkę pokonała spokojnie bez szaleństwa, uzupełniła płyny na punkcie odświeżania i wymieniła uwagi z trenerką, która zaproponowała jej podniesienie tempa, pobiegła dalej.
Druga ćwiartka bardzo nieregularnie. Raz przyspieszała raz zwalniała, rwane tempo, które jak widziałem Jej samej przeszkadzało, bo co rusz spoglądała na mnie stojącego na trasie i wyrazem miny dawała mi znać że może być ciężko pod koniec dystansu.
Na półmetku było widać już spore zmęczenie na Jej twarzy, trenerka znowu krzyknęła jej z pobocza "pij izo i opłucz się gąbką z wodą to Cię orzeźwi" tak też zrobiła na kolejnym punkcie odświeżania i rzeczywiście przyniosło to efekty. Widać było z mojej perspektywy że zaczęła się uśmiechać i odzyskała wiarę że ukończy ten maraton.
Koleje 10 km na początku szły dobrze, ale końcówka tego dystansu, to był dla Niej straszy wysiłek. Na 30 km klasyczna ściana, prawie stanęła w biegu i chciała maszerować albo nawet zejść z trasy. Podbiegła do mnie na pobocze ze zrezygnowaną miną i przekonaniem, że nie ukończy, że zaraz zejdzie. Robiłem co mogłem aby przekonać Ją że da radę.To już ostatnie 12 km, tyle miesięcy przygotowań, wyrzeczeń wylanego potu na treningach. Przekonałem Ją że jest dobrze przygotowana i na pewno da radę tylko musi w siebie uwierzyć. Podbiegła jeszcze do punktu odświeżania wzięła łyk wody, obmyła twarz gąbka i ruszyła na swoje ostatnie 12 kilometrów krzycząc na koniec "to pierwszy i ostatni maraton". Okey okey, to ostatni ale musisz pokazać na co Cię stać w końcówce, wiec dawał do przodu! Ruszyła wyraźne pobudzona, przyspieszała z każdym kilometrem, minęła 35 km błyskawicznie, jeszcze wzięła żel energetyczny i znowu przyspieszyła. Kilometry mijały szybko jak sekundy, 36, 37, 38...40. Popatrzyłem na zegarek będzie świetny wynik zostało jeszcze ostatnie dwa finiszowe kilometry, a biegnie na czas poniżej 3 godzin.
Ostatnie 2 kilometry i 195 metrów to prawdziwy finisz w Jej wykonaniu, mknęła jak burza! Szybciej niż na treningach, tak jakby dopiero zaczęła bieg. Ostatnie 200 metrów na maksymalnym wysiłku, prawie na bezdechu, 100 metrów i wpada na metę z rękami podniesionymi w geście triumfu. Czekam na mecie i widzę radość na jej twarzy i wielką ulgę że to już koniec męczarni, że udało się, że te 42 km 195 metrów nie takie ciężkie jak się wydawało na początku. Podbiegam do Niej i cieszyliśmy się razem z jej wspaniałego sukcesu a właściwie Naszego przecież byłem cały czas na trasie, dopingowałem, podtrzymywałem na duchu, a z tych emocji sam się zmęczyłem mimo że tylko towarzyszyłem Jej na trasie.
A na mecie zawieszono Jej na szyi najwspanialszy medal jaki mogła sobie wymarzyć. Jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i piękny medal o imieniu Alicja.
I oby to nie był Jej ostatni tak wspaniale przebiegnięty maraton.
25 cze 2013
V Bieg Sokoła
A jednak pobiegłem moje dziecko mnie wysłuchało i nie spieszyło się na ten świat.Z rana a właściwie o 5 rano pomyślałem sobie że jeszcze nie biegłem w deszczu, po upałach to był by moment wytchnienia. Standardowo z rana pomiar wagi, tętna, aby sprawdzić czy wypocząłem, czy serducho pokaże dzisiaj na co go stać. Szybkie śniadanko owsiankowo-płatkowe i jedziemy. Pogoda dobra nie za gorąco powoli zbierają się chmury deszczowe (przecież chciałem w deszczu). Na miejscu już sporo osób szybki zapis na 5 km i czekamy. A z nieba zaczął się lać mocny prysznic, całe szczęście zdążyłem z zapisaniem.
Po godzinie czekania w samochodzie zacząłem rozgrzewkę i starałem się ocenić swój organizm, czy złamiemy 20minut czy nie? Ostatnie 3 szybkie przebieżki żeby wprowadzić serducho na wysokie obroty, tylko takie będą dzisiaj i stajemy na linii startu.
Ostateczne odliczanie i poszli.
Szybko zrobiło się przede mną miejsce minąłem parę osób i byłem o dziwo w czubie biegu, na 5-6 pozycji mając przed sobą kolegę który na pewno sporo poniżej 20 min pobiegnie. Długo sie jednak nie dałem rady utrzymać mając na uwadze że to dopiero pierwszy kilometr a ja chcę złamać 20 minut a nie 18 :). Na pierwszym km czas 3:39, trochę się zdziwiłem że tak szybko ale płuca dawały radę więc nie zwalniałem. Drugi kilometr lekko z górki czas 3:42 trochę tępo spadło mimo zbiegu, zacząłem łapać zadyszkę nawrót na 2,5 km spokojny żeby się nie wyrypać na śliskiej nawierzchni i lecimy dalej. Teraz trudniejsza część trasy bo prawie 500 m pod górkę. Tu wiedziałem że stracę ale miałem sporo zapasu z pierwszych 2 kilometrów. Dlatego też nie szarpałem wiedząc że trzeba zachować siły na ostatnie kilometry. Wyprzedziło mnie dwie osoby w tym kolega z grupy wiekowej z którym jak sobie liczyłem będę walczył o pudło w kat wiekowej. Odpuściłem trzymanie go bo do mety jeszcze trochę mając nadzieję że przyspieszę na końcu. Wybiegłem na podbieg rozglądam się za wskazaniem kolejnego kilometra i nic nie widzę. No nic biegniemy dalej, na wyczucie. Przegania mnie kolejny zawodnik starszy ode mnie :(. Trochę pokory też się przyda. Nagle zakręt w lewo i zaczynam poznawać ulice że to już blisko do mety, wiec włączyłem przyspieszenie i gonię. Zakręt w prawo i widać metę. Do zawodnika z grupy wiekowej ze 30 metrów nie dam rady, patrzę na zegarek 18:33 no nieźle złamie 19 minut. Meta! czas stop! I znowu się przeliczyłem zabrakło 3 sekund. Ostateczny czas 19:03. Po doprowadzeniu oddechu do normy zrozumiałem że to i tak więcej jak sobie założyłem. A poza tym okazało się że chyba pełnej piątki nie było wiec 20 minut złamane ale rekordem tego nazwać nie można.
Najbardziej chyba żal że odpuściłem biegacza z grupy wiekowej bo na wynikach zająłem 4 miejsce w grupie wiekowej :( zabrakło 12 sekund do pudła. No cóż życie, spróbujemy następnym razem.
Ogólnie impreza udana poza wpadkami organizatora z numerkami i dłuuuuuuuuuugim czekaniem na wyniki. Już się nie mogę doczekać za rok, trzeba złamać 19 minut! A i najważniejsze to spotkać znajomych z internetu i nie tylko, wspólnie porozmawiać, podzielić się emocjami i pożyczyć dalszych sukcesów:)
Po godzinie czekania w samochodzie zacząłem rozgrzewkę i starałem się ocenić swój organizm, czy złamiemy 20minut czy nie? Ostatnie 3 szybkie przebieżki żeby wprowadzić serducho na wysokie obroty, tylko takie będą dzisiaj i stajemy na linii startu.
Ostateczne odliczanie i poszli.
Szybko zrobiło się przede mną miejsce minąłem parę osób i byłem o dziwo w czubie biegu, na 5-6 pozycji mając przed sobą kolegę który na pewno sporo poniżej 20 min pobiegnie. Długo sie jednak nie dałem rady utrzymać mając na uwadze że to dopiero pierwszy kilometr a ja chcę złamać 20 minut a nie 18 :). Na pierwszym km czas 3:39, trochę się zdziwiłem że tak szybko ale płuca dawały radę więc nie zwalniałem. Drugi kilometr lekko z górki czas 3:42 trochę tępo spadło mimo zbiegu, zacząłem łapać zadyszkę nawrót na 2,5 km spokojny żeby się nie wyrypać na śliskiej nawierzchni i lecimy dalej. Teraz trudniejsza część trasy bo prawie 500 m pod górkę. Tu wiedziałem że stracę ale miałem sporo zapasu z pierwszych 2 kilometrów. Dlatego też nie szarpałem wiedząc że trzeba zachować siły na ostatnie kilometry. Wyprzedziło mnie dwie osoby w tym kolega z grupy wiekowej z którym jak sobie liczyłem będę walczył o pudło w kat wiekowej. Odpuściłem trzymanie go bo do mety jeszcze trochę mając nadzieję że przyspieszę na końcu. Wybiegłem na podbieg rozglądam się za wskazaniem kolejnego kilometra i nic nie widzę. No nic biegniemy dalej, na wyczucie. Przegania mnie kolejny zawodnik starszy ode mnie :(. Trochę pokory też się przyda. Nagle zakręt w lewo i zaczynam poznawać ulice że to już blisko do mety, wiec włączyłem przyspieszenie i gonię. Zakręt w prawo i widać metę. Do zawodnika z grupy wiekowej ze 30 metrów nie dam rady, patrzę na zegarek 18:33 no nieźle złamie 19 minut. Meta! czas stop! I znowu się przeliczyłem zabrakło 3 sekund. Ostateczny czas 19:03. Po doprowadzeniu oddechu do normy zrozumiałem że to i tak więcej jak sobie założyłem. A poza tym okazało się że chyba pełnej piątki nie było wiec 20 minut złamane ale rekordem tego nazwać nie można.
Najbardziej chyba żal że odpuściłem biegacza z grupy wiekowej bo na wynikach zająłem 4 miejsce w grupie wiekowej :( zabrakło 12 sekund do pudła. No cóż życie, spróbujemy następnym razem.
Ogólnie impreza udana poza wpadkami organizatora z numerkami i dłuuuuuuuuuugim czekaniem na wyniki. Już się nie mogę doczekać za rok, trzeba złamać 19 minut! A i najważniejsze to spotkać znajomych z internetu i nie tylko, wspólnie porozmawiać, podzielić się emocjami i pożyczyć dalszych sukcesów:)
5 cze 2013
Akrobacje na macie
Sporo się wydarzyło wiec znowu piszę. Już nie pamiętam o czym było ostatnio ale na pewno było coś o pauzie. Tym razem o niebieganiu nic, bo nic się nie zmienia. Zmienia się natomiast podejście do biegania. Jako że pauzy występują dosyć często postanowiłem coś z tym zrobić. Cztery spotkania ze specjalistą ortopedą i fizjoterapeutą w jednej osobie rzuciły nowe światło na moje bieganie, a przede wszystkim na układ ruchu.
Mam dużą grupę mięśni napiętym i obciążonych zawłaszcza w pasie biodrowym, a na pewno mam problem z mięśniem płaszczkowatym który ni jak się nie chce rozluźnić, rozciągnąć i powoduje zespół cieśni przedziału przedniego. Spotkania jednak dały mi dużą wiedzę o mięśniach, układzie ruchu, a przede wszystkim wiem jak ćwiczyć do co jest słabe, nierozciągnięte i niewłaściwie wykonuje ruchy.
Teraz przede mną tygodnie spokojnych biegów, dużo rozciągania i ćwiczeń stabilizacyjnych. Pomiędzy tym spróbujemy na luzie może pobiec jakieś zawody, jeśli noga będzie mniej bolała.
Nie był bym sobą gdybym tak całkowicie się nie ruszał mimo kontuzji, pewne obowiązkowe biegi być musiały. Tak wiec wystartowałem w teście Coopera w ramach BBL Rzeszów. Mój pierwszy taki test i wynik chyba też nie najgorszy 3090m. A i jeszcze jakieś 1,6 km zrobiłem nad Wisłokiem w ramach Polska Biega w czasie 5:40. Noga trochę bolała ale w porównaniu z początkiem to jest lajcik. A teraz na matę i ćwiczymy, Supermena 3D, most jednonóż, wahadło i jaskółkę o stretchu nie wspomnę!
Mam dużą grupę mięśni napiętym i obciążonych zawłaszcza w pasie biodrowym, a na pewno mam problem z mięśniem płaszczkowatym który ni jak się nie chce rozluźnić, rozciągnąć i powoduje zespół cieśni przedziału przedniego. Spotkania jednak dały mi dużą wiedzę o mięśniach, układzie ruchu, a przede wszystkim wiem jak ćwiczyć do co jest słabe, nierozciągnięte i niewłaściwie wykonuje ruchy.
Teraz przede mną tygodnie spokojnych biegów, dużo rozciągania i ćwiczeń stabilizacyjnych. Pomiędzy tym spróbujemy na luzie może pobiec jakieś zawody, jeśli noga będzie mniej bolała.
Nie był bym sobą gdybym tak całkowicie się nie ruszał mimo kontuzji, pewne obowiązkowe biegi być musiały. Tak wiec wystartowałem w teście Coopera w ramach BBL Rzeszów. Mój pierwszy taki test i wynik chyba też nie najgorszy 3090m. A i jeszcze jakieś 1,6 km zrobiłem nad Wisłokiem w ramach Polska Biega w czasie 5:40. Noga trochę bolała ale w porównaniu z początkiem to jest lajcik. A teraz na matę i ćwiczymy, Supermena 3D, most jednonóż, wahadło i jaskółkę o stretchu nie wspomnę!
9 maj 2013
Perypetie
Dawno mnie nie było. Ciekawe dlaczego :( ? No znowu kontuzja. Kiedy tydzień po PM Rzeszowskim zrobiłem mocniejszy trening zaczęło boleć na styku kości piszczelowej i mięśnia płaszczkowatego. Z tego co się nasłuchałem o różnych kontuzjach łydki i po radach kolegów, wolałem nie ryzykować i zastopowałem biegi. Mało tego wybrałem się do specjalisty, co jest u mnie rzadkością zazwyczaj leczę się sam mając w pamięci nie najlepsze wspomnienia pseudo lekarzy karzących przestać mi biegać skoro mnie noga boli. Ale tym razem było wyjątkowo lepiej. Profesjonalne podejście ortopedy - skierowanie na USG i skierowane na rehabilitację. Na szczęście z USG nie wykazało żadnego uszkodzenia, powięzi pracują poprawnie nie ma krwiaka ani wody:).
Szarpany jednak myślami dlaczego tak często łapię kontuzje, mam przerwy w treningach i nie mogę na długim dystansie utrzymać postawy i tempa, skusiłem się na profesjonalne badania kinetyki ruchu. Gdzieś kiedyś słyszałem albo przeczytałem że w Tyczynie coś takiego wykonują. A dokładnie CRM Reh - Mediq.
W trakcie badania wykonywałem skłony, przysiady, wyprosty, wykroki, podparcia i jeszcze kilka innych figur w trzech płaszczyznach, obserwowany bacznie przez Pana Fizjoterapeutę. Na końcu dostałem opinię o wyniku badania,wraz z ćwiczeniami jakie mam wykonywać aby poprawić niedoskonałości.
I co się okazało? Ku mojemu zdziwieniu i żony też ( tyle razy mi udowadniała że z tą częścią ciała jest wszystko ok:) ) dupa do poprawy :(. Plecy też nie najlepiej, już o biodrach nie wspomnę. Mam słaby mięsień pośladkowy duży i średni, przez co cierpi odcinek lędźwiowy kręgosłupa też do wzmocnienia, a przy tym wszystkim mały zakres ruchu bioder przez napięte mięśnie. A jeszcze bym o rotacji tych że bioder zapomniał. Owa rotacja jak się okazało mogła być przyczyną problemów z pasmem biodrowo piszczelowych na początku przygody z biegami.
Tak więc wiemy co pacjentowi dolega i teraz trzeba się za to zabrać. Jak zapewniam mnie Pan Fizjo, 6 tygodni wystarczy aby to poprawić. Jeszcze o jednej rzeczy bym zapomniał. Sygnały wydawane przez układ nerwowy do mięśni aby się kurczyły i rozkurczały są wydawane w odwrotnej kolejności. Najpierw napinają mięsień do ruchu a potem stabilizują postawę i mięśnie stabilizujące ten ruch, a powinno być odwrotnie. I to też mam poprawić. Ciekawe przede mną dni pełne nowości ale mam nadzieję że w końcu zapomnę słowo kontuzja i przerwa w bieganiu.
Wrócę się jeszcze do miłego wydarzenia z 23 kwietnia kiedy to odbył się V bieg Wielkanocy wokół Nowego Miasta w Rzeszowie. Otóż swój dziewiczy bieg w zawodach zaliczył kolejny Wilk Bieszczadzki - Wiesiek :). Był to dla niego pierwszy bieg na 5 km w zawodach, do tej pory na treningach pokonywał mniejsze dystanse. Tym bardziej cieszy czas i miejsce Kolegi. Nie zamykał stawki, a stawił się na mecie po 25:57 minutach na 49 miejscu . Gratulacje! mam nadzieję że endorfiny zrobiły swoje, Kolega się uzależnił i spotkamy się następnym razem na wspólnym biegu Wilków Bieszczadzkich!
Szarpany jednak myślami dlaczego tak często łapię kontuzje, mam przerwy w treningach i nie mogę na długim dystansie utrzymać postawy i tempa, skusiłem się na profesjonalne badania kinetyki ruchu. Gdzieś kiedyś słyszałem albo przeczytałem że w Tyczynie coś takiego wykonują. A dokładnie CRM Reh - Mediq.
W trakcie badania wykonywałem skłony, przysiady, wyprosty, wykroki, podparcia i jeszcze kilka innych figur w trzech płaszczyznach, obserwowany bacznie przez Pana Fizjoterapeutę. Na końcu dostałem opinię o wyniku badania,wraz z ćwiczeniami jakie mam wykonywać aby poprawić niedoskonałości.
I co się okazało? Ku mojemu zdziwieniu i żony też ( tyle razy mi udowadniała że z tą częścią ciała jest wszystko ok:) ) dupa do poprawy :(. Plecy też nie najlepiej, już o biodrach nie wspomnę. Mam słaby mięsień pośladkowy duży i średni, przez co cierpi odcinek lędźwiowy kręgosłupa też do wzmocnienia, a przy tym wszystkim mały zakres ruchu bioder przez napięte mięśnie. A jeszcze bym o rotacji tych że bioder zapomniał. Owa rotacja jak się okazało mogła być przyczyną problemów z pasmem biodrowo piszczelowych na początku przygody z biegami.
Tak więc wiemy co pacjentowi dolega i teraz trzeba się za to zabrać. Jak zapewniam mnie Pan Fizjo, 6 tygodni wystarczy aby to poprawić. Jeszcze o jednej rzeczy bym zapomniał. Sygnały wydawane przez układ nerwowy do mięśni aby się kurczyły i rozkurczały są wydawane w odwrotnej kolejności. Najpierw napinają mięsień do ruchu a potem stabilizują postawę i mięśnie stabilizujące ten ruch, a powinno być odwrotnie. I to też mam poprawić. Ciekawe przede mną dni pełne nowości ale mam nadzieję że w końcu zapomnę słowo kontuzja i przerwa w bieganiu.
Wrócę się jeszcze do miłego wydarzenia z 23 kwietnia kiedy to odbył się V bieg Wielkanocy wokół Nowego Miasta w Rzeszowie. Otóż swój dziewiczy bieg w zawodach zaliczył kolejny Wilk Bieszczadzki - Wiesiek :). Był to dla niego pierwszy bieg na 5 km w zawodach, do tej pory na treningach pokonywał mniejsze dystanse. Tym bardziej cieszy czas i miejsce Kolegi. Nie zamykał stawki, a stawił się na mecie po 25:57 minutach na 49 miejscu . Gratulacje! mam nadzieję że endorfiny zrobiły swoje, Kolega się uzależnił i spotkamy się następnym razem na wspólnym biegu Wilków Bieszczadzkich!
16 kwi 2013
Znowu przerwa
Mam jakieś Deja Vu. Znowu przerwa w bieganiu bo przyczepiła mi sie do nogi kontuzja i to bardzo dziwna, pierwszy raz mam to paskudztwo, boli po wewnętrznej stronie łydki na styku z kością piszczelową. Co ja do cholery zrobiłem że mnie tam boli? Półmaraton przebiegłem spokojnie bez żadnego większego bólu, rozbieganie we wtorek lekkie, spokojne pół godziny też bez problemów. Byłem jeszcze w sobotę pierwszy raz na Biegam Bo Lubię, biegaliśmy 4 x 3 minuty z przerwą 2 minuty, i trochę po szybkim biegu zaczęło boleć, a już w niedzielę ledwie przetruchtałem 5 km. A więc trzeba było siąść na czterech literach i się wspomagać maściami i zimnymi okładami czekając kiedy przejdzie. Mam nadzieje, że się odczepi przed sobotą, planowałem pobiec 5 km wokół Nowego Miasta w Rzeszowie. Jednak intuicja mi podpowiada że może być ciężko.
Cóż to jednak za dramat w porównaniu do tego który zdarzył się dzisiaj na mecie 117 Maratonu Bostońskiego, gdzie szaleńcy podłożyli bomby, zgięli bogu ducha winni ludzie i dzieci a wielu biegaczy i kibiców zostało rannych. Wyrazy współczucia dla wszystkich ofiar :(. Ehhh... do czego ten świat zmierza...
9 kwi 2013
VI PM Rzeszów
A więc jak było na tym pierwszym moim VI Półmaratonie Rzeszowskim? - było zgodnie z planem! W głowie się kotłowało czy robić życiówkę czy raczej spokojnie a może zachowawczo ale żeby czasu się nie wstydzić. I wyszło tak że średnie tempo wyszło na poziomie 4:20/km, zmieściłem się w pierwszej setce (96 msc) na 505 biegaczy a czas 01:34:44 :) Chociaż z tym czasem to do końca nie będę pewny bo nikt mi nie powiedział gdzie jest start, ot taka błahostka:) Wyruszyliśmy spokojnie na stary honorowy a ostry miał być po 500m i tak biegnę i biegnę a tu nic, nikt się nie zrywa do biegu, wiec trochę spanikowany widząc że dobiegamy do Cieplińskiego włączyłem stoper ale dalej biegłe zachowawczo dopóki nie zobaczyłem na drodze napisu 11km trochę mnie to zmyliło ale przyspieszyłem i dobrze bo na Wyspiańskiego minąłem 1 km ze świadomością że startu ostrego nie było a ja biegnę za wolno i wtedy ruszyłem.
Drugi kilometr 4:26 następny wolniej kolejny szybciej bo z górki i tak dalej. Biegło się dobrze bo chłodno ok 2 stopni, z padający drobno śniegiem (dobrze że się ciepło ubrałem). Pierwsze kółko mnie tak rozgrzało że na nawrocie oddałem Żonie rękawiczki i lecę na drugie kółko. A na tym kółku powoli, bardzo powoli ale zaczynam odczuwać zmęczenie, przygarbiona sylwetka, coraz bardziej twarde nogi, lekkie pieczenia w płucach tętno powyżej 88%Hrmax i mimo że wydawało mi się że biegnę szybciej to czasy było coraz gorsze znacznie powyżej 4:30/km. A już najbardziej dał mi w kość drugi podbieg pod Nowy Świat (i to miała być szybka trasa :(). Mimo że wyprzedziłem 2 osoby pod ten podbieg to czas słaby a myśląc że nadrobię na zbiegu też się przeliczyłem. Puściłem nogi przed siebie ale czas i tak ledwie poniżej zakładanego.
Robiłem sobie jeszcze nadzieję że na ostatnich kilometrach przyspieszę na maksa, może od 18km, minąłem 18 i nic. To może od 19km, też nie mogłem się zebrać. I tak wyszło że dosłownie na ostatnich 100 metrach dałem z siebie wszystko i czułem jak mi nogi więdną, jeszcze tylko ręka do góry że się udało z nie najgorszym czasem i meta!:). Dobrze że przyspieszyłem na końcówce, gdyby to było 18 km mógłbym skończyć gorzej:P
O dziwo bo obiegnięcie studni i złapaniu oddechu kilku skłonach i łyku wody byłe w stanie porobić zdjęcia kolegom i innym biegaczom na mecie. Więc wydolność była, brakło chyba wytrzymałości i wybiegania bo nogi czuję do dzisiaj. Spięte przykurczone i twarde echh.. A kiedy tę życiówkę zrobię hmm.. może Klimontów ? ale może na dyszkę hmmm...
Drugi kilometr 4:26 następny wolniej kolejny szybciej bo z górki i tak dalej. Biegło się dobrze bo chłodno ok 2 stopni, z padający drobno śniegiem (dobrze że się ciepło ubrałem). Pierwsze kółko mnie tak rozgrzało że na nawrocie oddałem Żonie rękawiczki i lecę na drugie kółko. A na tym kółku powoli, bardzo powoli ale zaczynam odczuwać zmęczenie, przygarbiona sylwetka, coraz bardziej twarde nogi, lekkie pieczenia w płucach tętno powyżej 88%Hrmax i mimo że wydawało mi się że biegnę szybciej to czasy było coraz gorsze znacznie powyżej 4:30/km. A już najbardziej dał mi w kość drugi podbieg pod Nowy Świat (i to miała być szybka trasa :(). Mimo że wyprzedziłem 2 osoby pod ten podbieg to czas słaby a myśląc że nadrobię na zbiegu też się przeliczyłem. Puściłem nogi przed siebie ale czas i tak ledwie poniżej zakładanego.
Robiłem sobie jeszcze nadzieję że na ostatnich kilometrach przyspieszę na maksa, może od 18km, minąłem 18 i nic. To może od 19km, też nie mogłem się zebrać. I tak wyszło że dosłownie na ostatnich 100 metrach dałem z siebie wszystko i czułem jak mi nogi więdną, jeszcze tylko ręka do góry że się udało z nie najgorszym czasem i meta!:). Dobrze że przyspieszyłem na końcówce, gdyby to było 18 km mógłbym skończyć gorzej:P
O dziwo bo obiegnięcie studni i złapaniu oddechu kilku skłonach i łyku wody byłe w stanie porobić zdjęcia kolegom i innym biegaczom na mecie. Więc wydolność była, brakło chyba wytrzymałości i wybiegania bo nogi czuję do dzisiaj. Spięte przykurczone i twarde echh.. A kiedy tę życiówkę zrobię hmm.. może Klimontów ? ale może na dyszkę hmmm...
5 kwi 2013
I stało się!
Decyzja podjęta XII Maraton Cracovia 28 kwietnia 2013 roku nie dla mnie. Jakoś łatwo mi przyszła ta decyzja o wiele łatwiej niż decyzja że chcę wystartować podjęta pod koniec tamtego roku. A dlaczego tak? Leżę sobie w łóżku po ciężkim marcowym wybieganiu i dostrzegam jedno ze zrobiłem zaledwie 22 km a jestem wykończony, bolą wszystkie mięśnie, pobolewa kolano i całkiem opadłem z sił. A to dopiero połowa dystansu. Nie ma co się z motyką na słońce porywać!
Tylko co ja zrobiłem 30 września 2012 roku? zostałem bohaterem Narodowego a jak to zrobiłem to nie wiem, patrząc na formę z początku tego roku w życiu na Narodowy bym się nie porwał. Dlatego też rezygnacja z Krakowa. Trochę szkoda bo miał to być początek zdobywania Korony Maratonów ale co się odwlecze to nie uciecze, spróbujemy za rok. Może wtedy nie będę biegł sam, może będę w lepszej formie, może wyjazd uda się zorganizować z poszerzoną rodziną :)
A tak w ogóle to, rok prawdziwego biegania to chyba za mało żeby tak eksploatować organizm i w roku zrobić 2-3 maratony, więc w tym roku żadnego maratonu! Poprawmy technikę, szybkość, gibkość, zbudujmy podstawy, wyleczmy wszelkie dolegliwości a wtedy zrobimy Koronę:)
Jeśli nie maraton to co? Na pewno półmaratony i dziesiątki a od czasu do czasu coś ze sprinterskiego asortymentu, bieg na 5km. Więc na początek VI Półmaraton Rzeszowski, potem może Klimontów, w Czerwcu Bieg Sokoła w Lipcu to raczej biegi od łóżeczka do wózka i z powrotem:) Sierpień - piękna trasa w Krasnymstawie a dalej zobaczymy, co będzie w miarę blisko Rzeszowa.
A jak ten półmaraton w Rzeszowie pobiec to sam nie wiem, serce by chciało w swoim mieście zrobić życiówkę, ale rozum podpowiada - nie jesteś w formie, noga cię boli kolano nie lepiej po co się będziesz wysilał złapiesz większą kontuzję i pobiegałeś. I kogo tu słuchać? Hmmmmm...polecimy zobaczymy plan jest taki żeby się nie forsować zwłaszcza jeśli będzie wiatr i biec w tempie 4:30/km a jeśli w trakcie będzie w płucach jeszcze miejsce na więcej tlenu to może coś szybciej polecimy:) Do zobaczenia już za 2 dni
Decyzja podjęta XII Maraton Cracovia 28 kwietnia 2013 roku nie dla mnie. Jakoś łatwo mi przyszła ta decyzja o wiele łatwiej niż decyzja że chcę wystartować podjęta pod koniec tamtego roku. A dlaczego tak? Leżę sobie w łóżku po ciężkim marcowym wybieganiu i dostrzegam jedno ze zrobiłem zaledwie 22 km a jestem wykończony, bolą wszystkie mięśnie, pobolewa kolano i całkiem opadłem z sił. A to dopiero połowa dystansu. Nie ma co się z motyką na słońce porywać!
Tylko co ja zrobiłem 30 września 2012 roku? zostałem bohaterem Narodowego a jak to zrobiłem to nie wiem, patrząc na formę z początku tego roku w życiu na Narodowy bym się nie porwał. Dlatego też rezygnacja z Krakowa. Trochę szkoda bo miał to być początek zdobywania Korony Maratonów ale co się odwlecze to nie uciecze, spróbujemy za rok. Może wtedy nie będę biegł sam, może będę w lepszej formie, może wyjazd uda się zorganizować z poszerzoną rodziną :)
A tak w ogóle to, rok prawdziwego biegania to chyba za mało żeby tak eksploatować organizm i w roku zrobić 2-3 maratony, więc w tym roku żadnego maratonu! Poprawmy technikę, szybkość, gibkość, zbudujmy podstawy, wyleczmy wszelkie dolegliwości a wtedy zrobimy Koronę:)
Jeśli nie maraton to co? Na pewno półmaratony i dziesiątki a od czasu do czasu coś ze sprinterskiego asortymentu, bieg na 5km. Więc na początek VI Półmaraton Rzeszowski, potem może Klimontów, w Czerwcu Bieg Sokoła w Lipcu to raczej biegi od łóżeczka do wózka i z powrotem:) Sierpień - piękna trasa w Krasnymstawie a dalej zobaczymy, co będzie w miarę blisko Rzeszowa.
A jak ten półmaraton w Rzeszowie pobiec to sam nie wiem, serce by chciało w swoim mieście zrobić życiówkę, ale rozum podpowiada - nie jesteś w formie, noga cię boli kolano nie lepiej po co się będziesz wysilał złapiesz większą kontuzję i pobiegałeś. I kogo tu słuchać? Hmmmmm...polecimy zobaczymy plan jest taki żeby się nie forsować zwłaszcza jeśli będzie wiatr i biec w tempie 4:30/km a jeśli w trakcie będzie w płucach jeszcze miejsce na więcej tlenu to może coś szybciej polecimy:) Do zobaczenia już za 2 dni
17 mar 2013
Skoki przez zaspy
Koniec świat! Tak myślałem prowadząc szkolenie w pracy w czasie piątkowego
ataku zimy. Wyjechać wyjechałem z rana dzięki przechodniowi, który mnie
popchnął i ostrzegł, że dalej to już nie pojadę. Nie było tak źle, pojechałem i
nawet do Rudnej dojechałem tylko w godzinę a nie 15 minut. Gdy w pracy
zobaczyłem pustki - połowa pracowników nie dojechała zwątpiłem w sens
przyjazdu, ale szkolenie ustalone muszę poprowadzić. O dziwo uczestnicy
dopisali w 100%. Jednak z godziny na godzinę świat i okolica robiły się coraz
bardziej zaśnieżone. Przerażeni uczestnicy chcieli jak najszybciej skończyć
żeby do domu dojechać. Nie było wyjścia ja też chciałem do domu owego dnia
dojechać. Zajęło to 2 godziny, ale dojechałem.
A że to przed weekendem sypnęło bielą, wiec trochę zmartwiony, że z treningu nici, że stadion po kolana zasypany, że wszystko dookoła zasypane! Jednak sobotni poranek trochę mnie uspokoił, piękne słońce jak by to był lipiec, lekki mrozik i wszędobylska biel. Czemu by się przez nią nie przeprawić? To może być niezły trening i możliwość dania sobie w d...e, przecież do maratonu niewiele ponad miesiąc a ja jeszcze 20 kemów nie przekroczyłem w jednym biegu. Wybrałem nową trasę wokół osiedla Projektant, Reala i strzelnicy długości około 4km. Jak się okazało większość trasy odśnieżona traktorkami (jak i kiedy oni to zrobili że zima ich nie zaskoczyła :o), w paru tylko miejscach musiałem skakać przez zaspy lub biec drogą, bo chodnika nie było widać. Poza tym świetnie było obserwować jak z każdym kółkiem śnieg topi się pod wpływam słońca i odkrywa na drodze asfalt a przy okazji grzeje moje plecy i twarz :). Wokół na każdym parkingu ludzie odkopujący swoje samochody, czym się da i jak się da a tu jakiś szaleniec biega jak by mu samochodu nie zasypało : P
Mimo w miarę dobrych warunków po 5 kółku miałem dość, ostatnie biegłem resztką sił….a jednak skakanie przez zaspy i ślizganie na grząskim śniegu a także utrzymywanie stabilności stawu skokowego kosztowało trochę energii. Byłem wypompowany i gdy wpadłem do domu czekała na mnie ciepła kąpiel w soli i miły prezent od Żony "pakiet regeneracyjny" idealne połączenie białka, węglowodanów i mikroelementów. Po przeliczeniu wyszło 22 km w czasie, 2:16 a zmęczenie jak bym przebiegł, co najmniej 30km. Każdemu polecam - skoki przez zaspy:)
A że to przed weekendem sypnęło bielą, wiec trochę zmartwiony, że z treningu nici, że stadion po kolana zasypany, że wszystko dookoła zasypane! Jednak sobotni poranek trochę mnie uspokoił, piękne słońce jak by to był lipiec, lekki mrozik i wszędobylska biel. Czemu by się przez nią nie przeprawić? To może być niezły trening i możliwość dania sobie w d...e, przecież do maratonu niewiele ponad miesiąc a ja jeszcze 20 kemów nie przekroczyłem w jednym biegu. Wybrałem nową trasę wokół osiedla Projektant, Reala i strzelnicy długości około 4km. Jak się okazało większość trasy odśnieżona traktorkami (jak i kiedy oni to zrobili że zima ich nie zaskoczyła :o), w paru tylko miejscach musiałem skakać przez zaspy lub biec drogą, bo chodnika nie było widać. Poza tym świetnie było obserwować jak z każdym kółkiem śnieg topi się pod wpływam słońca i odkrywa na drodze asfalt a przy okazji grzeje moje plecy i twarz :). Wokół na każdym parkingu ludzie odkopujący swoje samochody, czym się da i jak się da a tu jakiś szaleniec biega jak by mu samochodu nie zasypało : P
Mimo w miarę dobrych warunków po 5 kółku miałem dość, ostatnie biegłem resztką sił….a jednak skakanie przez zaspy i ślizganie na grząskim śniegu a także utrzymywanie stabilności stawu skokowego kosztowało trochę energii. Byłem wypompowany i gdy wpadłem do domu czekała na mnie ciepła kąpiel w soli i miły prezent od Żony "pakiet regeneracyjny" idealne połączenie białka, węglowodanów i mikroelementów. Po przeliczeniu wyszło 22 km w czasie, 2:16 a zmęczenie jak bym przebiegł, co najmniej 30km. Każdemu polecam - skoki przez zaspy:)
27 lut 2013
Jak dobrze wrócić
Praca, bieganie, praca bieganie i tak co dwa trzy dni, to nic że zima że Luty że mróz i że Żona chora, ja się suplementuję wiec choroba mi nie straszna..... oj Ty głupku i masz teraz za swoje. Dwa tygodnie przerwy bo mimo łykania witamin zdrowego odżywiania i hartowania się biegając w mroźne dni, jakieś dziwne choróbsko mnie dopadło. Ni to ból gardła ni to zapalenie migdałków ni to przeziębienie. Jakieś dziwne to choróbsko ścisnęło mi gardło że mówić nie mogłem wiec z treningów nici. I jak to wytrzymać kiedy dowiaduję się że bieg w Rzeszowie za 2 miesiące i coraz bliżej maratonu Cracovia. Na szczęście pod ręką znalazła się książka Biegiem przez Życie którą dzięki chorobie mogłem przeczytać. I szczerze mówiąc trochę mnie uspokoiła i nie pozwoliła wyjść na trening mimo choroby.... przemówiła mi do rozumu a właściwie jej Autor J. Skarżyński. Ostrzegał wiele razy lepiej sobie odpuść, odpocznij a wyjdzie Ci na zdrowie.
Książka dobra stanowi podstawę dla każdego kto zaczyna biegać ale znalazłem tam wiele informacji nowych, ciekawych i pierwszy raz słyszanych wiec i dla biegających dłużej też przydatna. Jedna rzecz z której jestem naprawdę zadowolony to że uświadomiła mi iż do tej pory "biegałem" a nie trenowałem. Dlatego jest postanowienie dawać z siebie więcej a właściwie dawać organizmowi w tyłek trenując i przede wszystkim stosować środek treningowy "3M" który wydaje mi się kluczem do poprawy swojej wydolności i formy.
Teraz kiedy gardziołko wyleczone i zostało zaledwie 60 dni do Cracovia Maraton i nieco ponad miesiąc do PM Rzeszów mam nadzieje ze nie jest za późno i uda się przygotować organizm na te biegi aby nie ponieść porażki osobistej nie kończąc ich. Bo o dziwo siła jest, wydolność mimo przerwy nie spadła na dno o pogodzie nie wspomnę że wiosna idzie a nogi same niosą na widok słońca.
Książka dobra stanowi podstawę dla każdego kto zaczyna biegać ale znalazłem tam wiele informacji nowych, ciekawych i pierwszy raz słyszanych wiec i dla biegających dłużej też przydatna. Jedna rzecz z której jestem naprawdę zadowolony to że uświadomiła mi iż do tej pory "biegałem" a nie trenowałem. Dlatego jest postanowienie dawać z siebie więcej a właściwie dawać organizmowi w tyłek trenując i przede wszystkim stosować środek treningowy "3M" który wydaje mi się kluczem do poprawy swojej wydolności i formy.
Teraz kiedy gardziołko wyleczone i zostało zaledwie 60 dni do Cracovia Maraton i nieco ponad miesiąc do PM Rzeszów mam nadzieje ze nie jest za późno i uda się przygotować organizm na te biegi aby nie ponieść porażki osobistej nie kończąc ich. Bo o dziwo siła jest, wydolność mimo przerwy nie spadła na dno o pogodzie nie wspomnę że wiosna idzie a nogi same niosą na widok słońca.
27 sty 2013
Mroźne przygody
Jak tu siedzieć w domu przy takiej ładnej pogodzie, szykowałem się do
niedzielnego biegania od 3 dni przede wszystkim psychicznie, po środowych
interwałach organizm nie mógł się zebrać i musiałem odpocząć. Ale nadszedł ten
dzień dosyć mroźny, rano temperatura -10 stopni. Żeby mi nikt nie przeszkadzał
postanowiłem zacząć od 9:00. Dodatkowa koszulka pod wiatrochron i do boju cel - 14 km w tempie do 75% Hrmax.
Okazało się że mimo iż mróz duży to w słoneczku było ciepło, a powietrze tak rześkie że lepiej się biegło w takim mrozie niż przy temperaturze koło 0 stopni. Pierwsze kilometry spokojnie bez przeszkód, zaczęło się po pół godzinie pierwsi spacerowicze z psami. Przed minięciem jednego z nich który prowadził owczarka na smyczy nagle zasłonił mu oczy - zdziwiony pytam że aż tak trzeba, an to właściciel że to na wszelki wypadek. Tak się zastanawiam czy to na wszelki wypadek że mógł by mnie pogryźć czy na wszelki że goniąc za mną mógł porwać właściciela w wieku poborowym.
Najgorzej było z młodszą panią, która chyba się nie spodziewała, że jej kundel jednej z niebezpiecznych ras będzie chciał do mnie wystartować i zbliżając się do niego bało mi ręki nie złapał. Sobie myślę, co za debilizm wyprowadzać takie psy bez kagańca. I tu się trochę podłamałem, bo chcąc robić bardziej wymagający trening, szybszy i dłuższy ciężko w Rzeszowie znaleźć trochę wolnej przestrzeni z dala od dróg i psów bez kagańców. Już myślę okupieniu gazu pieprzowego:)
A przy tej okazji przypomina misie opowieść kolegi, który kiedyś także miał problem z jednym psem. Chodząc do pracy przechodził codziennie koło jednego z domostw gdzie za każdym razem wyskakiwał do niego wyrośnięty kundel. Nie mogąc już tego tolerować kupił kilka petard. Następnego dnia, gdy kundel znowu do niego wyskoczył odpalił je. Gdy wybuchły pies nie wiedział gdzie ma uciekać. O tej pory na jego widok uciekał gdzie popadnie. Co, jak co ale tego na Wisłokiem nie da się zastosować, już chyba lepiej przy takim incydencie zadzwonić po straż miejską i uczyć ludzi odpowiedzialności za swoje zwierzęta.... ech....
Okazało się że mimo iż mróz duży to w słoneczku było ciepło, a powietrze tak rześkie że lepiej się biegło w takim mrozie niż przy temperaturze koło 0 stopni. Pierwsze kilometry spokojnie bez przeszkód, zaczęło się po pół godzinie pierwsi spacerowicze z psami. Przed minięciem jednego z nich który prowadził owczarka na smyczy nagle zasłonił mu oczy - zdziwiony pytam że aż tak trzeba, an to właściciel że to na wszelki wypadek. Tak się zastanawiam czy to na wszelki wypadek że mógł by mnie pogryźć czy na wszelki że goniąc za mną mógł porwać właściciela w wieku poborowym.
Najgorzej było z młodszą panią, która chyba się nie spodziewała, że jej kundel jednej z niebezpiecznych ras będzie chciał do mnie wystartować i zbliżając się do niego bało mi ręki nie złapał. Sobie myślę, co za debilizm wyprowadzać takie psy bez kagańca. I tu się trochę podłamałem, bo chcąc robić bardziej wymagający trening, szybszy i dłuższy ciężko w Rzeszowie znaleźć trochę wolnej przestrzeni z dala od dróg i psów bez kagańców. Już myślę okupieniu gazu pieprzowego:)
A przy tej okazji przypomina misie opowieść kolegi, który kiedyś także miał problem z jednym psem. Chodząc do pracy przechodził codziennie koło jednego z domostw gdzie za każdym razem wyskakiwał do niego wyrośnięty kundel. Nie mogąc już tego tolerować kupił kilka petard. Następnego dnia, gdy kundel znowu do niego wyskoczył odpalił je. Gdy wybuchły pies nie wiedział gdzie ma uciekać. O tej pory na jego widok uciekał gdzie popadnie. Co, jak co ale tego na Wisłokiem nie da się zastosować, już chyba lepiej przy takim incydencie zadzwonić po straż miejską i uczyć ludzi odpowiedzialności za swoje zwierzęta.... ech....
21 sty 2013
Niebieskie migdałki
Odkąd pamiętam były problemy z gardłem, było to jeszcze w szkole średniej, a
to angina z pięknymi ropnymi bąblami że ślinę było ciężko przełknąć nie mówiąc
o jedzeniu, a to zapalenie migdałków. I tak przez całą szkołę średnią średnio
2, 3 razy w roku. Już do tego stopnia znany byłem mojej Pani doktor ze
powodziła koniec! Trzeba te migdałki wyciąć! Co...? moje migdałki, zrobiłem
wielkie oczy i zestresowany pomyślałem nigdy w życiu nie dam moich migdałków,
żadnej ingerencji skalpela, nic z tego nie będzie.
I tak zostało do dzisiaj to znaczy migdałki na swoim miejscu i zapalenie migdałków co najmniej 2 razy w roku. Nie pomogło hartowanie na mroźnym powietrzu, witaminy, zdrowsze odżywianie, pyłek pszczeli,.... czego to jeszcze nie próbowałem, nie ma siły na te moje migdałki. Są chyba jak niebieskie migdały, ale dla bakterii i wirusów które je najwyraźniej uwielbiają, co jakiś czas powiększając je i powodując przerwy w treningach.
Nie inaczej mogło być tej zimy. Wszystko przygotowane - trasa wyznaczona, odpowiednio zmotywowana głowa, ambitny plan tygodniowy i po spokojnym niedzielnym wybieganiu klapa. Znowu migdałki i znowu tygodniowa przerwa, a tu się dowiaduję ze w Kwietniu Półmaraton w Rzeszowie się szykuje i formę trzeba przygotować, aby dobrze pobiec. Miejmy nadzieję ze to ich ostatni taki wyskok w tym roku i więcej o sobie na dadzą znać, bo zacznę myśleć o wycięciu!
Informacje dotyczące półmaratonu Rzeszowskiego:
http://www.rzeszow.pl/1/7728,vi-rzeszowski-p-lmaraton.html
I tak zostało do dzisiaj to znaczy migdałki na swoim miejscu i zapalenie migdałków co najmniej 2 razy w roku. Nie pomogło hartowanie na mroźnym powietrzu, witaminy, zdrowsze odżywianie, pyłek pszczeli,.... czego to jeszcze nie próbowałem, nie ma siły na te moje migdałki. Są chyba jak niebieskie migdały, ale dla bakterii i wirusów które je najwyraźniej uwielbiają, co jakiś czas powiększając je i powodując przerwy w treningach.
Nie inaczej mogło być tej zimy. Wszystko przygotowane - trasa wyznaczona, odpowiednio zmotywowana głowa, ambitny plan tygodniowy i po spokojnym niedzielnym wybieganiu klapa. Znowu migdałki i znowu tygodniowa przerwa, a tu się dowiaduję ze w Kwietniu Półmaraton w Rzeszowie się szykuje i formę trzeba przygotować, aby dobrze pobiec. Miejmy nadzieję ze to ich ostatni taki wyskok w tym roku i więcej o sobie na dadzą znać, bo zacznę myśleć o wycięciu!
Informacje dotyczące półmaratonu Rzeszowskiego:
http://www.rzeszow.pl/1/7728,vi-rzeszowski-p-lmaraton.html
13 sty 2013
Po lodzie
Po weekendzie spędzonym u przyjaciół poprzedzonych szybką decyzją - jedziemy na narty
zdałem sobie sprawę że z nogami wcale dobrze nie jest,a właściwie nie jest tak
ja bym chciał i sobie to wyobrażał. Mimo że to tylko 2 godziny jazdy na niezbyt
wymagających i krótkim stoku w Przemyślu to jednak pod koniec jazdy ciężko było
się utrzymać na nartach w przysiadzie a i dnia następnego były lekkie zakwasy.
Kolejny sygnał trzeba urozmaicić treningi!
Pierwszy sygnał pojawił się przypadkowo (ileż to rzeczy przypadkowo wynaleziono :P ), chcąc pobiegać jak zwykle po stadionie na pięknym tartanie zimową porą. Myślałem super, w lekkim mrozie dawno nie biegałem. Przeskakuję barierkę stadionu i moim oczom ukazuje się piękny stadion nocą, ale pokryty kałużami.....lodu. No nie po lodzie to się biegać nie da, a tu ambitny plan pokazuje ze mam dzisiaj interwały. Co to zrobić? Idę na lód zobaczymy czy na tyle śliski, że się nie da biegać. Jak się okzało, biegać się da tylko trzeba przyjąć inną technikę biegu. I tu przyroda dała kolejny sygnał urozmaicić trening! Aby nie wywinąć pięknego orła na pięknym lodzie pięknego stadionu trzeba było drobić kroki. Dwa zamiast jednego na tej samej długości. I co się okazało, na następny dzień - zakwasy informujące, że mam jeszcze inne mięśnie na nogach, które rzadko używane dały o sobie znać.
Drugi sygnał dała także przyroda. Niedzielne poranek, pełen werwy wstaję na wybieganie. Tętno spoczynkowe, ważenie, rozgrzewka, skok przez płot stadionu i...co widzę lód! Już nie kałuże, ale cała bieżnia pokryta warstwą lodu. Wchodzę na bieżnię sprawdzić organoleptycznie może jednak się da pobiegać. No niestety prędzej na łyżwach pojeździć. I cały misterny plan w piz....u wylądował. Zniechęcony poszedłem pobiegać obwodnicą i jak się okazało wyszło na zdrowie, bo i trasa urozmaicona i trochę podbiegu się pojawiło i myśl przyszła do głowy, że trzeba ten stadion odstawić, bo się w końcu w głowie zakręci od kręcenia kółek.
Posiedziałem, poszukałem, poklikałem, powyznaczałem i coś może z tego będzie, bo już dzisiaj biegałem nad Wisłokiem na kółku długości 1 km z lekkimi przewyższeniami i lodu nie było i w głowie się nie kręci. Za tydzień znów wybieganie na plantach na jednej z tras:
Trasa I długości 1 km Planty Rzeszów
http://www.runningmap.com/?id=489636
Trasa II długości 2 km Planty Rzeszów
http://www.runningmap.com/?id=489654
ZAPRASZAM DO WSPÓLNEGO WYBIEGANIA!
Andrzej
Pierwszy sygnał pojawił się przypadkowo (ileż to rzeczy przypadkowo wynaleziono :P ), chcąc pobiegać jak zwykle po stadionie na pięknym tartanie zimową porą. Myślałem super, w lekkim mrozie dawno nie biegałem. Przeskakuję barierkę stadionu i moim oczom ukazuje się piękny stadion nocą, ale pokryty kałużami.....lodu. No nie po lodzie to się biegać nie da, a tu ambitny plan pokazuje ze mam dzisiaj interwały. Co to zrobić? Idę na lód zobaczymy czy na tyle śliski, że się nie da biegać. Jak się okzało, biegać się da tylko trzeba przyjąć inną technikę biegu. I tu przyroda dała kolejny sygnał urozmaicić trening! Aby nie wywinąć pięknego orła na pięknym lodzie pięknego stadionu trzeba było drobić kroki. Dwa zamiast jednego na tej samej długości. I co się okazało, na następny dzień - zakwasy informujące, że mam jeszcze inne mięśnie na nogach, które rzadko używane dały o sobie znać.
Drugi sygnał dała także przyroda. Niedzielne poranek, pełen werwy wstaję na wybieganie. Tętno spoczynkowe, ważenie, rozgrzewka, skok przez płot stadionu i...co widzę lód! Już nie kałuże, ale cała bieżnia pokryta warstwą lodu. Wchodzę na bieżnię sprawdzić organoleptycznie może jednak się da pobiegać. No niestety prędzej na łyżwach pojeździć. I cały misterny plan w piz....u wylądował. Zniechęcony poszedłem pobiegać obwodnicą i jak się okazało wyszło na zdrowie, bo i trasa urozmaicona i trochę podbiegu się pojawiło i myśl przyszła do głowy, że trzeba ten stadion odstawić, bo się w końcu w głowie zakręci od kręcenia kółek.
Posiedziałem, poszukałem, poklikałem, powyznaczałem i coś może z tego będzie, bo już dzisiaj biegałem nad Wisłokiem na kółku długości 1 km z lekkimi przewyższeniami i lodu nie było i w głowie się nie kręci. Za tydzień znów wybieganie na plantach na jednej z tras:
Trasa I długości 1 km Planty Rzeszów
http://www.runningmap.com/?id=489636
Trasa II długości 2 km Planty Rzeszów
http://www.runningmap.com/?id=489654
ZAPRASZAM DO WSPÓLNEGO WYBIEGANIA!
Andrzej
Subskrybuj:
Posty (Atom)