30 gru 2014

Końcówka sezonu i 2 pudło

Zbliża się koniec roku a chciałbym jeszcze utrwalić moje wrażenia z dwóch ostatnich biegów zanim podsumuję sezon.
Pierwszym z nich jest II Bieg Niepodległości Rzeszowska Dycha. Podobnie jak przed rokiem zgromadził wielu uczestników i w ogóle fajnie było w nim wystartować. Choć bez żadnych planów na rekordowy czas ponieważ po II Maratonie Rzeszowskim spadła szybkość biegania, gibkość i chęć bicia rekordów. Chciałem tylko zejść z czasem poniżej 40 minut to byłby dla mnie sukces, pozwolił by mi także zająć wysokie miejsce w Pucharze Rzeszowa w Biegach. Bieg rozpocząłem spokojnie na pierwszych kilometrach, ciut poniżej 4:00 aby zostawić zapas sił na ostatnie 3 km gdzie planowałem przyspieszyć. Co mnie w trakcie biegu zdziwiło? -z trudem mogłem utrzymać założone tempo a do tego doszedł dziwny ból brzucha z prawej strony na każdym zbiegu, który powodował skurcz i ograniczał ruch nogi prawej. To nic że wyprzedzałem biegaczy, skoro cały czas odzywał się brzuch i z przyspieszania nici. Na siódmym kilometrze przy zbiegu z al. Lubomirskich miałem dość, musiałem zwolnić inaczej bym stanął. Co za cholera się do mnie przyczepiła, nigdy tak nie było! I tak doczłapałem do 9 km. Myśląc że teraz przyspieszę w końcówce znów rozczarowanie, okazało się jednak że wiatr tak się wzmógł że prawie stawałem na prostej do mety. Spoglądałem za siebie czy jest ktoś blisko, czy mam bronić pozycji czy spokojnie dobiec do mety. Na szczęście nie tylko mnie wiatr powstrzymywał od szybkiego finiszu, dobiegłem wiec na 43 miejscu z czasem 39:31 co uznałem za sukces, choć psychicznie nie czułem satysfakcji. Taki dziwny był ten bieg z dziwnym bólem brzucha. Nie będą go wspominał tak dobrze jak zeszłoroczny start.

Co innego ostatni bieg w sezonie. Mianowicie Bieg św. Mikołaja w Ropczycach. Postanowiłem wystartować na krótszym dystansie czyli trochę ponad 5 km, obawiając się podbiegu po którym nigdy nie biegłem a wszyscy mnie przed nim ostrzegali.
Pogoda świetna prawie 0 stopni, i jak na taki bieg sporo uczestników, z czym nie poradzili sobie Organizatorzy przy wydawaniu pakietów, przesuwając start. Gdy wszystko już załatwiono po rozgrzewce na nowym stadionie w Ropczycach można było się ustawić do wyścigu. Odliczanie i poszli!
Biegło mi się zadziwiająco lekko, aż za bardzo bo na początku biegłem za Naszą Olimpijką, na szczęście w porę się opamiętałem wiedząc że takie tempo spowoduje że będę sapał na podbiegu zamiast wyprzedzać. Po niespełna kilometrze zaczął się podbieg, ale ja go prawie nie poczułem, nadal biegło mi się lekko i zacząłem wyprzedzać tych co na początku pognali do przodu. pod samą górę wyprzedziłem 3 zawodników, potem siodełko z krótkim zbiegiem na którym łyknąłem następnego i ostatni podbieg na którym chciałem dogonić kolejnego uczestnika widocznego jeszcze na horyzoncie (pozostała czołówka dawno już zbiegała). Udało się, dobiegłem go na końcu podbiegu chwilę biegnąc za nim uspokoiłem oddech i widząc że tempo jest niskie a zaczyna się zbieg zaatakowałem. Przez chwilę słyszałem jego kroki za sobą potem byłem na zbiegu sam. Zdziwiło mnie to że potrafię szybko zbiegać i wypracowywać przewagę ( a może to przez skrócenie kroku? muszę to jeszcze sprawdzić!). Pod koniec biegu zastanawiałem się ilu zawodników jest przede mną i czy jest szansa na pudło w kat. wiek.. Na stadion z metą wbiegłem z przewagą nad zawodnikiem za mną jakieś 100 m a przede mną widziałem dwie dobre zawodniczki co mnie ucieszyło że tak dobrze pobiegłem. Koniec końców na dekoracji miła niespodzianka 2 miejsce w kategorii wiekowej 11 w ogólnej na 87 zawodników. Ropczyce wspominał będę bardzo dobrze a podbieg jeszcze lepiej, nie taki straszny jak go biegacze malują :).

22 gru 2014

Drugi po raz drugi

Już prawie zapomniałem jak bolało przebiegnięcie pierwszego Maratonu w 2012 roku, a chciałem spróbować po rad drugi. Tym bardziej że odbywał się w Rzeszowie i była to reanimacja maratonu z 2005 roku.
Przygotowania nie szły zgodnie z planem (skąd ja to znam), za dużo pracy, późne powroty do domu i do tego przeziębienie 2 tygodnie przed 19 Października zrobiły swoje. Fizycznie i psychicznie nie czułem się pewnie. Postanowiłem spróbować, najwyżej zejdę. O kontuzji już zapomniałem, pogoda dopisała i dwa lata temu na liczniku miałem znacznie mniej kilometrów. Zakładałem że przebiegnę poniżej 3:30 w najgorszym przypadku, a jeśli dobrze będę się czuł to i może pęknie 3:20.
Starto o 9:00 pogoda słoneczna i chłodna w sam raz na długie bieganie.Wystartowałem z tyłu spokojnie z czasem około 4:45 min/km z 2 butelkami w ręku z obawą czy wystarczy wody na całą trasę. W razie czego Żona z Alą miała się pojawić na 30 km i wesprzeć mnie batonikiem i wodą.
Pierwsze okrążenie czułem się bardzo dobrze czas też niczego sobie aby złamać spokojnie 3:30. Dużo kibiców na trasie, doping znajomych, po prostu biegowe święto w Rzeszowie.
Drugie okrążenie wymagało już ode mnie sporo sił aby utrzymać wydawało by się słabe temp 4:50 min/km. Słońce grzało coraz mocniej, wiatr się zmagał i przeszkadzał na długich prostych odcinkach. Co najgorsze kończyła się woda w butelkach i zapas żeli. W myślach miałem jednak nadzieję że Żona pojawi się na trasie i wspomoże. Biegnę więc już na plantach i wypatruję Jej wśród tłumu ludzi i nic! Nie ma! I to był kluczowy moment maratonu. Od 34 km tempo nagle spadło, o 30 sekund na kilometrze, wypiłem ostatni łyk wody i wlokłem się na kolejnych kilometrach trochę spragniony wypatrując kolejnego punktu z woda. A do tego wszystkiego doszedł bardzo silny wiatr na prostej wzdłuż Wisłoka, i silny ból nóg już bardzo zmęczonych i jak się okazało nie wybieganych na takich dystansach. Dosłownie się wlokłem odliczając biegnące powoli kilometry, mając cały czas w myśli że jednak Żona nie przyszła.
Ostatnie 2 km postanowiłem przyspieszyć o marne parę sekund na km ale ból nóg dawał się niesamowicie we znaki i sił na przyspieszenie wystarczyło na ostatnich 500 m. Zacząłem się także zastanawiać czy złamię 3:30 bo o lepszym wyniku nie myślałem, a miejscami w trakcie biegu już mi było wszystko jedno czy złamię tą granicę czy nie, tak mnie nogi bolały.
Na mecie była euforia z powodu ukończenia po raz drugi maratonu i z czasu, 30 sekund przed wyznaczonym celem mimo takiej męki. Tym bardziej że poprawiłem czas o 40 minut. Następny maraton może za dwa lata!

13 wrz 2014

6 miesięcy, pierwsze pudło, biodro i takie tam....

Długo minęło od ostatniego posta. Ciężko znaleźć czas, aż nie do uwierzenia, rzeczywistość jest coraz gorsza rynek pracy jeszcze bardziej. Ale w końcu się w sobie zebrałem. Co to się działo pół roku temu?
Był II Półmaraton Rzeszowski do którego przygotowywałem się zimą i okazało się że dobrze się przygotowałem, ponieważ zrobiłem życiówkę 1:26:39 ze średnią 4:06 min/km. Na pewno dopisała pogoda i świetna atmosfera. Gdy dobrze zacząłem szkoda było mi tracić nadrobionych minut na drugiej części trasy i przycisnąłem z czego zrobiła się świetna(jak na mnie ) średnia i nowy rekord.

Kolejny bieg to Wielkanocna piętka wokół osiedla Nowe miasto. W tym roku organizatorzy się pogubili i z piątki zrobiło się prawie 6 km. Średnia w tym biegu wyniosła 3:52 min/km a ja byłem 24 na 95 osób. Po biegu zaczęły się problemy z biodrem, coraz większy ból, problemy z treningiem i takie tam, a ja uparty nadal nie poszedłem do specjalisty.
Następy start był 17 maja w I Dyszce w Głogowie. Z listy startowej wynikało że bieg będzie kameralny z małą ilością uczestników i mało znanych. Trasa w większości prowadziła lasem i jedna połowa dystansu była lekko pod górę, druga lekko w dół. Po starcie trzymałem tempo około 4:00 min/km gdy wbiegliśmy do lasu postanowiłem przyspieszyć bo przed sobą widziałem kolegę który zazwyczaj zostawiał mnie daleko w tyle, może go dogonię? Na nawrotce zacząłem liczyć ile osób mnie wyprzedziło i o dziwo było to tylko 9 osób, z tego kilku młodszych, w głowie zapaliła się lampa i myśl a może by tak staną na podium w klasyfikacji wiekowej? Dodało mi to jeszcze więcej sił i przyspieszyłem na całego. Dwóch wyprzedził gdy stanęli na punkcie z wodę, następny był starszy ode mnie kolega do którego dobiegłem tuż przed końcem lasu i postanowiłem go wyprzedzić. To był błąd straciłem na to sporo sił do mety pozostało jeszcze 3 km. Tym tempem dogoniłem kolejnego uczestnika i sporo czasu biegłem za nim już na oparach. Po chwili dobiegł starszy kolega i tak we trójkę gnaliśmy na ostatnich 2 kilometrach. Na ostatniej prostej niestety zostałem w tyle. Gdy zobaczyłem czas na mecie nie mogłem uwierzyć wyszło 38:53. Nowy rekord, z bolącym biodrem i po błędzie z wyprzedzaniem. Teraz tylko myślałem czy dam radę załapać się na pierwsze w życiu pudło. Załamałem się gdy ponownie w kategoriach wiekowych wyczytano zwycięzców biegu. Ci jednak zachowali się Fair Play i zwrócili uwagę organizatorom że nie dopuszcza tego regulamin, oddali puchary i tym zawiłym sposobem zalazłem si na 2 miejscu w kat. wiekowej razem z kolegą który mnie zawsze wyprzedza:)

Co to było potem? Hmmm... ból biodra i 2 tygodniowa przerwa oraz wizyta u Maćka. Koniec bieganiem rehabilitacja. Złamałem zakaz biegania ponieważ nie mogłem pominąć pierwszego w życiu Biegu Ojców  15 czerwca. Zająłem 5 miejsce i czułem że 2 tygodnie bez trenowania zrobiło swoje. Potem znowu przerwa do połowy lipca. Biodro przestało boleć, Maciek uczynił cud kilkoma prostymi ćwiczeniami.
Zaczęły się powolne przygotowania do Półmaratonu Chmielakowego. Bez polotu i szybkości oraz ciśnienia. Półmaraton w czasie 1:33:31. W skrócie- fajnie się wyprzedzało w lesie tych co wystrzelili na początku:).

Był jeszcze całkiem niedawno 25 Nocy bieg Solidarności na którym chciałem pobić poprzedni rekord na 5 km, organizatorzy jednak nie stanęli na wysokości zadania i zaplanowali trasę długości 4,5 km. Mimo to wyszła mi najlepsza prędkość przelotowa 3:41 min/km.

A co teraz? Teraz przygotowania do II Maratonu Rzeszowskiego, długie wybiegania, testowanie żeli, napojów i batonów. Po drodze ostatni start przed maratonem w Przemyślu, gdzie spróbuję wykręcić lepszy czas niż przed rokiem, bez pobijania życiówki. Aha ... jeszcze jedna sprawa. Żona wróciła do biegania i wystartowała w Nocnym biegu Solidarności, z mocnym zacięciem przygotowuje się do 5 km w Październiku dzień przed maratonem.
Dosyć szybko streściłem te 6 miesięcy :)



28 lut 2014

Nowy sprzęt

Gdyby nie Kolega to bym o nim nie wiedział, gdyby nie czuł potrzeby biegania na tempo to bym go nie kupił. Wiec mam najnowszy sprzęt Garmina, Forerunner 910XT Hr.
Przymierzałem się do niego ponad 4 miesiące, zastanawiając się czy warto i czy aż tak wysoki model jest mi potrzebny. Teraz nie  żałuję. Spełnił moje oczekiwania w 99%. Już nie jestem przywiązany do bieżni stadionowej jak rzep do psiego ogona. Mogę sobie biegać gdzie chcę i ciągle mieć pod kontrolą tempo biegu i kilometraż. To czego mi brakowało od w poprzednim pulsometrze. Okazuje się że sam pomiar tętna jest nie do odróżnienia z Polarem czego się obawiałem. Interface bardzo intuicyjny, przyjemny i szybki. łatwo zmienić dane, treningi i ustawienia.  A już największą frajdę sprawia publikacja aktywności na stronie Garmina, gdzie dokładnie można obejrzeć przebiegniętą trasę i mnóstwo innych danych.Słowem cacko.

Za co ten 1% - gdy tak poklikałem poustawiałem pomyślałem to brakuje mi funkcji Autolap, oraz możliwości ręcznego pomiaru kółek przy własnych treningach. Miejmy nadzieję że przy następnych wersjach firmware pojawią się te zmiany. A tym czasem czerpię przyjemność z biegania po parkach, Janowych Wzgórzach i bezdrożach.

Trochę  chaotyczny post ale pora już późna i jestem po 3 treningu pod rząd z 14 km dzisiaj w tym 10  w WB2.

31 gru 2013

2013/2014

Wspaniały to był rok biegowy. Trochę z kontuzjami ale kilka wydarzeń przesłania te złe czasy. Na pewno jest nim przebiegnięty maraton przez Żonę z wygraniem przepięknej nagrody, na pewno przełamanie bariery 1,5 h w półmaratonie Chmielakowym, a już wspaniale było pobiec na atestowanej trasie w Przemyślu gdzie na Dychę osiągnąłem 39:30. Poprawiłem ten wynik choć nieoficjalnie na trasie bez atestu w biegu niepodległości w Rzeszowie 36:53. Koniec roku a ja sięgam marzeniami w 2014. Biec jeszcze szybciej jeszcze częściej i przede wszystkim zdrowiem bez kontuzji i chorób. A morze by tak UP na 70 km hmmm....:)

3 gru 2013

WOW! I Bieg Niepodległości Rzeszowska Dycha

Pierwsze WOW!! za organizację. wydawało mi się że pierwszy raz organizowany bieg trzeba będzie się liczyć z małymi wpadkami Organizatorów, a tu miłe zaskoczenie, sprawne zapisy internetowe, niska opłata, szybki i bezproblemowy odbiór pakietu z fajną koszulką funkcyjną i start dnia następnego. Już sama frekwencja mówi sama za siebie prawie 700 osób na mecie biegu jak na pierwszą edycję do super wynik. Ale mało tego - do Rzeszowa nie przyjechał byle kto, sama czołówka biegowa w Polsce, z Kenijczykami włącznie. Po biegu szybko przeprowadzono wręczenie nagród w raz z losowaniem ponad 100 szczęściarzy którym się coś dostało.Gdyby jeszcze trasa miała atest to nic więcej do szczęścia nie potrzeba, ale to podobno za rok będzie :)

Drugie WOW!!! ja nie wiedziałem że tak szybko pobiegnę :) Założenie 3:50 min/km mnie zadowalało w stu procentach. A tu taka niespodzianka. Raz że bez kolki, bez kryzysu i jeszcze na rezerwach udało się w tym biegu osiągnąć wynik 10 sekund poniżej 37 min. Miejsce w pierwszej 50-tce jeszcze bardziej cieszy. Gdyby był atest można by się tym wynikiem chwalić, a tak pozostaje satysfakcja że mogę jeszcze szybciej i radość że to był  mój rekordowo szybki bieg ze wszystkich do tej pory :)

2 paź 2013

Dyszka Przemyska

Cieszy fakt że w regionie coraz więcej biegów. Kiedy pojawiła się informacja o biegu w Przemyślu i jego pierwszej edycji, bardzo chciałem tam być. Sprawy dobrze się ułożyły, zdrowie dopisało wiec pobiegłem.
Nie chciałem jednak biegu tylko odbębnić, na pierwszą edycję chciałem zrobić dobry wynik. Dlatego postanowiłem popełnić życiówkę na dystansie 10 km. Chociażby dlatego że dotychczasowa, wołała o pomstę do nieba, tak była słaba jeszcze z przed półtora roku w Sokołowie.
Tak więc przyjechałem pozytywnie nastawiony że dam radę magiczne 40 minut złamać, treningi na to wskazywały. Tylko nie wiem dlaczego tyle niepokoju przed biegiem? Ostatni posiłek przed 12 i wyruszyłem w drogę, po trasie zabierając przyjaciół.
W samym mieście szybko znaleziony parking, odebrany pakiet i czekamy spacerując po rynku na start. Zmienił się ten Przemyśl niesamowicie, dawno tam byłem chyba jeszcze w podstawówce, a teraz prezentuje się okazale.
Dobiła godzina 14 wiec czas się przebierać, łyknąć żel, i rozgrzewka. I tu zauważam ze mój żołądek dopiero zaczyna trawić obiad. Oj niedobrze. Na rozgrzewce, czułem pełny brzuch i początki kolki. Nie dość tego przy kroku dostawnym poleciałem jak długi na chodnik, na szczęście łokieć wytrzymał, i tylko zdarłem, naskórek, lekko go obijając ehh. Ostatnie pięć minut dobiegam na start, a tam same znajome twarze, ustawiłem siew miarę z przodu, bo na rynku wąsko, kostka i stragany. Po chwili przemówień start! Na początku z górki, dobre samopoczucie, spokojny bieg i na pierwszym punkcie czas niesamowity 3:35. Trochę zdziwiony zwolniłem, aż tak dobrze to nie chcę pobiec. Kolejne już lepiej, lekko poniżej 4 minut. Żeby tak dobrze nie było na trzecim zaczyna się kolka, i to w dziwnym miejscu pod żebrami. Problem z uciskaniem, wątroba boli, przy wbijaniu palców. Trudno trzeba zwolnic. Trochę odpuszcza na 4 km ale piąty znów to samo. Zacząłem mieć obawy czy dam radę. Kolejne 3 km z silnym bólem i w okolicach 4 minut a nawet lekko ponad. Co kilometr przesuwam, przyspieszenie. Najpierw od siódmego, potem od ósmego i dziewiątego. Wszystko na nic bo ledwie mogę oddychać. Na zbiegu po 9 km przyspieszam dochodzę biegacza przede mną który mnie dopinguje, a ja ledwo dycham. Lekki podbieg na końcu wykończył mnie całkowicie, na ostatnich 500 metrach, biegłem na połowie oddechu, nie mogąc zaczerpnąć pełnego z powodu okropnego bólu kolki. W pewnym momencie przychodzi mi do głowy myśl że chyba stanę i dojdę do tej mety. Ostatnie sto metrów i z językiem na brodzie, grymasem na twarzy wbiegam na metę. Patrzę na czas, jest poniżej wiec jest dobrze ale o radości nie ma mowy bo ja ledwo oddycham, na pół gwizdka, ciągle w pochyleniu, tak mnie złapało!
Dochodziłem do siebie chyba z 10 minut. Coś niesamowitego taki ból. Mam teraz nauczkę. Lepiej chyba na głodnego wystartować.  Z głodu tak brzuch nie boli :P Czas netto 39:27 w zupełności mnie satysfakcjonuje, bo wiem że mogłem jeszcze lepiej. A okazja będzie bo w Rzeszowie też pierwsza dycha się szykuje w listopadzie, przygotowania zacznę gdy pozbędę się kolejnej kontuzji. Mam nieczynny nos :(